Rozdział 1
Gwiazdy skrzą się nad jej głową niczym srebrzysty pył. Zimne światło księżyca zanurza się w czarnej wodzie. Wiatr wprawia w ruch czerwone liście, które wirując opadają na jezioro. Płyną wzdłuż omijając niewielki wieniec z polnych kwiatów. Dziewczyna przykuca w różowej, brudnej sukience i roni przejrzyste łzy. Zanurza dłoń w lodowatej toni. Mrok spowija okolice. Dzikie zwierze przebiega drogę. Pisk opon i światło reflektorów zmusza dziewczynę do ucieczki. Szumiące drzewa przyprawiają dziewczynę o dreszcze. Podczas ucieczki suknia zaplątuje się w kolczaste krzaki, rozrywając materiał na dwie części. Światła gasną, a z samochodu wychodzi wysoka postać. Dziewczyna przykłada sobie dłoń do ust, żeby nie pisnąć. Z rozciętej rany zaczyna sączyć krew. Mocne kroki uderzają o drewniany pomost. Ona mnie nie zważając na nic przez zarośla drzew, nie zatrzymując. Szpilka w jednym bucie łamie się i dziewczyna traci równowagę wpadając w mrowisko. Przerażona otrzepuje się i usiłuje dostrzec cokolwiek pośród mroku, czarnych konturów drzew. Czuje się jak w horrorze, każdy szelest przyprawia ją o mocniejsze uderzenie serca. W plątanych włosach znajdują się malutkie gałązki i liście. Spłoszone zwierze przebiegło tuż przed nią. Zaskoczona chwyciła się drzewa i oparła o nie. Odchyliła głowę spoglądając w sufit z koron drzew i skrawek hebanowego nieba. Zdjęła szpilki i usiadła na mokrym mchu. Słyszała nawoływania mężczyzny, lecz zachowywała się najciszej jak potrafiła. Znalazła się w nieodpowiednim miejscu, tylko, dlatego, że zaproszenie na jubileusz wręczył jej przystojny mężczyzna. Zamiast odmówić skinęła głową strojąc się, dobierając dodatki i przyglądając się przed zwierciadłem. Po raz pierwszy zrzucając zniszczone łachmany by przyodziać się w długą suknie podarowaną w prezencie na dwudzieste urodziny od nieżyjącej już babci. Okazja do założenia jej nadarzyła się dopiero teraz i dziewczyna ją wykorzystała.
Wchodząc do ślicznej sali z błyszczącą granatową podłogą, szklanym żyrandolem wiszącym na środku. Kryształki przypominały przejrzyste łezki. Oczy ludzi skierowały się na dziewczynę w różowej sukience z długimi do pasa włosami. Brunetka ścisnęła kieliszek z szampanem, aż zbielały jej knykcie i posłała mordercze spojrzenie mężczyźnie w czarnym garniturze. Ich oczy się spotkały na ułamek sekundy, po czym speszona spuściła głowę i wycofała się do ogrodu. Nieznajomy podał jej kieliszek z musującym płynem. Wzięła od niego kieliszek, ukradkiem przyglądając się rysom twarzy i szczęce, którą pokrywał lekki zarost.
- Nie boisz się?- Zagadnął.
- Czego? Ciebie? Nie jesteś wilkiem, chyba mnie nie zjesz, czyż się mylę?- Wychyliła duszkiem trunek, krztusząc się. Poklepał ją lekko po plecach i uśmiechnął się ze współczuciem. Długowłosa nie była bywalczynią takich imprez. Wyglądała jakby znalazła się tu przypadkiem, z zupełnie innego świata. Sugerowały to jej rumieńce, niepewność w głosie i spuszczony wzrok.
- Czy pozbawiłby pan życia kogoś, kto jednocześnie uchronił pana przed śmiercią?
- Naraziła pani swoje życie… nie, każdy postąpiłby w ten sposób. A właściwie nie znam osoby, która przybiegłaby mi na ratunek i Nie zważając na niebezpieczeństwo, utratę własnego zdrowia ratowała obcego człowieka. Bezinteresownie- mówił będąc wdzięczny tej dziewczynie, za ten szlachetny czyn.
- Nie zrobiłam tego bezinteresownie- odpowiedziała po chwili podnosząc głowę, napotykając jego zdziwione oczy.
- Jaki był, więc powód, dla którego odważyła się pani, skoczyć w ogień’’?
Zacisnęła szczupłe palce na nóżce kieliszka, uciekając spojrzeniem. Długie włosy niczym firanka zasłoniły jej twarz.
- Proszę mi powiedzieć- nalegał. – Kim pani jest?
- Mieszkam w niewielkiej miejscowości, wychowałam się z dala od świata bogatych i usytuowanych ludzi, ale nie powiem…- spieszona zamilkła.- Przepraszam za dużo mówię. Do widzenia.
Odstawiła szampankę na betonowy murek i ruszyła żwirową ścieżką, w której zapadały się jej wysokie ciemno-różowe obcasy. Nie obejrzała się, ale czuła jego spojrzenie na sobie. Mężczyzna miał dużo uroku osobistego. Po raz pierwszy rozmawiała tak długo z obcym mężczyzną. Podbiegł do jej chwytając za nadgarstek.
- Pani…
- Hiacynto- podpowiedziała.
- Twoje prawdziwe imię?- Wypalił bez zastanowienia.
- N- nie- zająknęła się. – Pan mnie nie sprawdził? Myślałam, że wie pan jak się nazywam.
- Niestety- mruknął. – Dotąd nie mieliśmy okazji się spotkać nie licząc tego przykrego incydentu i pani wizyty w moim miejscu pracy- powiedział, puszczając jej rękę.- A więc?
– Od paru miesięcy bezskutecznie szukam zatrudnienia. Praca u pana ojca wydawała się szczytem marzeń, przeceniłam swoje możliwości i wylądowałam na bruku- zacisnęła szczupłe palce na nóżce kieliszka.- Zależało mi na tej pracy.
- Nie podała pani powodu, dla którego miałbym panią zatrudniać. Szukamy kompetentnych ludzi znających się na tym fachu. Nie ukrywam, że pani na taką nie wygląda.
Urażona wydęła usta, a jej tęczówki pociemniały z gniewu.
-, Kim pan jest, żeby mnie osądzać?- Zdenerwowała się. – Nie jestem głupią gąską, jeśli o to panu chodzi. Skończyłam odpowiednie studia, aby ubiegać się o stanowisko asystentki w prestiżowej odzieżowej firmie. Nie przypuszczałam, że okaże się pan takim chamem.
- Uratowała mnie pani, tylko, dlatego, że chce pani pracować?- Z osłupieniem przyglądać się dziewczynie.
- Skądże- zaprzeczyła, umykając spojrzeniem. - Niepotrzebnie pan się trudzi. Nigdy się więcej się nie spotkamy- wyszeptała z dziwnym ukłuciem w sercu.
Nagie ramiona pokryła gęsia skórka, a ktoś stojąc na szerokich schodach nawoływał mężczyznę. Nieznajoma spostrzegła, że usta ciemnowłosej układając się w grymas, a kieliszek rozbija się o kamienne schody.
Zimno przeszyło ją na wskroś nieporadnie podciągnęła się do pionu. Rzuciła się do ucieczki, biegnąc po mokrej leśnej ściółce, natrafiając na coś obślizgłego. Wzdrygnęła się z obrzydzenie szukając wyjścia z lasu. W ciemności wszystko wyglądało jednakowo. Nic nie chroniło ją przed ciepłem, zwłaszcza postrzępiona sukienka. Podążała za światłem księżyca, nieruchomiejąc, na dźwięk trzasku gałązki lub hałasu dobiegającego gdzieś z oddali. Modliła się w duchu, żeby nie padało i odnalazła drogę do domu. Liczyła się z tym, że musi być grubo po północy, choć nie jak tego sprawdzić. Na środek ścieżki wbiegł wilk warcząc groźnie. Cofała się powoli drżąc z przerażenia. Uwagę zwierzęcia odwrócił niewielki strumień światła. Wilk uciekł, a dziewczyny skryła się zza gęstymi krzewami.
Co za paradoks? Uratowałam życie komuś, sama obecnie potrzebując, żeby ktoś mnie uratował.
****
Mężczyzna w ubraniu w moro wycelował broń w nieruchomy obiekt. Obserwował teren spod przymrużonych powiek starając się nie robić hałasu. Drgnął, gdy coś się poruszyło. Niepewnie z uniesioną bronią podszedł bliżej, ale opuścił ją zauważając, że to jakaś dziewczyna. Zamrugała gwałtownie wpatrując się w myśliwego. Podejrzewała, że nim jest spoglądając na ubranie. Czapka nasunęła mu się lekko na czoło ukrywając przydługie brązowe loki. Brązowe oczy wciąż patrzyły na nią badawczo.
-, Co tu robi?- Wysyczał.- Umie mówić?
Ujęła się pod boki chwiejąc się i zanosząc kaszlem. Płuca paliły żywym ogniem, utrudniając oddychanie. Przetarła twarz brudna ręką.
- Ja? Uciekłam z balu- odparła i uniosła suknie gnając z dala od myśliwego, lasu. Gałązki trzeszczały pod jej nogami, świst wiatru sprawił, że nic nie słyszała poza łomotem swojego serca. Odnalazła drogę z niewielkim mostem. Oślepił ją blask reflektorów. Przywarła do barierki, zakrywając obiema rękoma pobladłą ze strachu twarz. Samochód zatrzymał się na poboczu jezdni, a z niej wysiadł mężczyzna.
Zamarła słysząc echo kroków i podskoczyła rzucając się do biegu, ale silne ramiona oleiły ją mocno.
- Spokojnie- wyszeptał w jej włosy. Rozpoznał w niej dziewczynę z balu. Wyruszył w miasto z planem uporządkowania swoich myśli. Nieznajoma je zburzyła, oczarowała, przyciągając jak magnes.
- To ty- wycedziła przez zaciśnięte zęby.
- To ja- potwierdził.- Hiacynto…
- Nie znasz mnie- uśmiechnęła się triumfująco.- I nie poznasz.
- Nie bardzo rozumiem- wypuścił ją ze swych objęć.
W ciemności nie widział wyrazu jej twarzy. Zza czarnych chmur wyłonił się na nowo księżyc oświetlając twarze obojga. Jej mleczna skóra usiana była drobnymi piegami, a niebotycznie błękitne oczy skrzyły się niezwykłym blaskiem. Włosy powiewały na wietrze, a w wodzie odbijała łuna księżyca. Długowłosa oparła się o barierkę spoglądając w dół. Przystanął tuż przy niej z podziwem patrząc na nią i czar nocy. Miasto stało się odległe jak i kobieta, która niby jest mu przeznaczona. Nie wierzył w słowa rodziców, poszukując pełni prawdziwego szczęścia, a narzeczona, praca nie dawali Markowi radości, ani spełnienia.
- Wróci pani ze mną na jubileusz?
- Pańska narzeczona upokorzyła mnie na oczach fotoreporterów, dziennikarzy robiących nieustannie zdjęcia. Zepchnęła z przedostatniego schodka, upadłam na żwir – odparła wzburzona. – Piekła mnie skóra i bolał łokieć, nikt nie pomógł mi wstać. Wszyscy tylko patrzyli- żaliła się Dobrzańskiemu.
- Przepraszam. Powinien zareagować, podejść do pani i…
- Nie, pan nic nie powinien- zaprzeczyła. – Pan tam był?
- Owszem. Widziałem całe zajście. Dlatego musiałem panią odnaleźć i przeprosić.
- Nie, pan, a pana narzeczona jest winna mi przeprosiny- skorygowała. – Nie wraca pan na jubileusz?
- Bez pani nie.
- Hiacynta to wymyślone imię- rzekła cicho.
- Tak przypuszczałem. A prawdziwe?
- Wyjawię podczas następnego spotkania- obwieściła.
- Następnego?
- Jeśli mamy się spotkać to jeszcze się spotkamy - odparła jakby to było dla niej najnormalniejszą rzeczą na świecie.- Wierzysz w przeznaczenie ?
- Przeznaczenie ?- Oniemiał.
- Dokładnie.
- Ale…
- Cśii- uciszyła bruneta.- Marku bądź cierpliwy. To mój warunek.
- W porządku ,ale gdzie mam cię szukać ?
- Ja ciebie odnajdę - wyszeptała patrząc w nocne niebo. - Numer twój znam,dałeś mi pamiętasz?
- A tak.
Uderzył ręką w kierownicę żałując ,że nie zabrał ją z sobą. Siedział nie odjeżdżając w zamkniętym samochodzie.
- A tak.
Uderzył ręką w kierownicę żałując ,że nie zabrał ją z sobą. Siedział nie odjeżdżając w zamkniętym samochodzie.
Szła spory kawałek drogi pieszo po czym jako autostopowiczka wróciła do domu. Jednak czy na pewno dotarła szczęśliwie do domu?