Strona Główna

wtorek, 25 kwietnia 2017

,,Ocal moje serce '' 10


Man­ha­tann, Nowy Jork
Po bez­chmur­nej nocy nie było śladu. Od rana sią­pił deszcz, cho­ciaż tem­pe­ra­tura prze­kra­czała dwa­dzie­ścia stopni. Kobieta ści­ska­jąc poma­rań­czową para­solkę szła omi­ja­jąc naj­więk­sze kałuże i przy­sta­nęła macha­jąc ręką chcąc zatrzy­mać żółtą tak­sówkę. Nie­stety towa­rzy­szył jej dziś pech. Roz­po­znała roz­pę­dzone lin­coln, bo mąż Maddy miał takie auto. Tak zwaną ame­ry­kań­ską limu­zynę. Ula na autach się nie znała, ale to nie Wiliam ją pro­wa­dził. Ubra­nie kobiety w niczym nie przy­po­mi­nało swo­jego poprzed­niego stanu. Zarówno poma­rań­czowy żakiet jak i brą­zowe spodnie całe upa­prane były w bło­cie. – O fuck- wymsknęło się jej i wycią­gnęła z torebki opa­ko­wa­nie chu­s­te­czek. – To nic nie da- mruk­nął męż­czy­zna zja­wia­jący się tak nagle, że przy­pra­wił ją nie­mal o zawał. – Naj­le­piej to od razu zaprać– pora­dził. – Pan jest nie­po­ważny- wark­nęła. – Pro­szę, pani! – Zawo­łał. Nadje­chała tak­sówka. Nie­zna­jomy przy­trzy­mał drzwi spoj­rzał na kobietę, która posłała mu groźne spoj­rze­nie i odwró­ciła głowę. – Wsiada pani? – Nie, dzię­kuję postoję – odpo­wie­działa nie­zbyt grzesz­nie.
*** Prze­mok­nięta do suchej nitki, brudna i roz­wście­czona dotarła do domu, bo w kan­ce­la­rii nie zamie­rzała się poka­zy­wać w takim sta­nie. Dwa dni póź­niej Umó­wiła się tele­fo­nicz­nie z Jame­sem Robey­’em. Sto­jąc przy oknie spo­glą­dała jak kolo­rowe chmury wolno mkną po nie­bie i nad dra­pa­czami chmur poja­wia się słońce. Na sze­ro­kim para­pe­cie leżała czer­wona zapal­niczka z rysun­kiem ognia i paczka nie­zna­nej marki papie­ro­sów. Pod­nio­sła zapal­niczkę i wyjęła papie­rosa roz­glą­da­jąc się po kory­ta­rzu. Ściany w kolo­rze ećru sko­ja­rzył się jej ze szpi­ta­lem, choć w kli­nice, w któ­rej robiła bada­nia i cze­kała na wyniki. Jeżeli ich wynik będzie nega­tywny będzie wygrana, a życie nie okażę się pie­kłem. Zaś pozy­tywny sprawi, że utraci wszystko, na czym jej zależy i ni­gdy nie uda się napra­wić tego, co się popsuło. Na powrót do Pol­ski też odej­dzie ochota. Liczyła, że wszystko ułoży się i zazna jesz­cze szczę­ścia w życiu. Pra­gnęła, kie­dyś zostać mamą ślicz­nego boba­ska i poślu­bić męż­czy­znę, który poko­cha ją za to, jaka jest i przy nim czu­łaby się bez­piecz­nie. Żyła w zawie­sze­niu cze­ka­jąc na finał w sądzie. Pla­no­wała podró­żo­wać, pra­co­wać i po pro­stu żyć z dala od wspo­mnień. Nie roz­dra­pu­jąc ran prze­szło­ści i zapo­mnieć o pew­nym czło­wieku. Nie dla nas wspólne życie we dwo­je’’– powta­rzała. Serce bun­to­wało się i krwa­wiło na te słowa, lecz nie zamie­rzała go słu­chać. Nie ode­zwał się dając jej jasny komu­ni­kat, że zła­mał po raz kolejny obiet­nice. Przy­rze­kał nie zapo­mnieć i kochać zawsze. Dla mnie to wiecz­ność, dla niego chwi­la’’– pomy­ślała Sosnow­ska. Męż­czy­zna opu­ścił salę roz­praw i uści­snął dłoń mło­dej kobiety o dzie­cię­cych rysach i bar­dzo jasnych wło­sach. Za nią sta­nęła star­sza kobieta z przy­krót­kimi wło­sami w tym samym kolo­rze. Odeszli poże­gnaw­szy się i spoj­rzał na kobietę przy oknie. – Prze­pra­szam, ale dzi­siaj już nie przyj­muję– rzu­cił mija­jąc ją. – Dzwo­ni­łam prze­cież wczo­raj do pana w spra­wie … – Pani pro­blemy ze słu­chem? Pro­szę iść do domu i się prze­brać– otak­so­wał ją zim­nym spoj­rze­niem ciem­no­brą­zo­wych oczu. – Dziś skoń­czy­łem. – Jestem przy­ja­ciółką Maddy Col­lins – wes­tchnęła bez­rad­nie. – To ona mi pana pole­ciła. Ostre rysy twa­rzy męż­czy­zny zła­god­niały pod wpły­wem ledwo dostrze­gal­nego uśmie­chu. – James Robey – wycią­gnął do niej dłoń. – Urszula Sosnow­ska – na dźwięk tego nazwi­ska spiął się. – Sosnow­ska? – Zapy­tał. – Tak. Żona Pio­tra – wyja­śniła. – Przy­szłam z pole­ce­nia mojej przy­ja­ciółki. W skró­cie cho­dzi o roz­wód z Pio­trem. – Omówmy to jutro w kan­ce­la­rii, a teraz, jeśli pani pozwoli odpro­wa­dzę do domu. – Daleko miesz­kam – uprze­dziła. – W dodatku nie wiem czy wypa­da… – Nie wypada, aby piękna kobieta wra­cała sama do domu- odrzekł Nie rumie­niła się już jak pen­sjo­narka, ale czuła się lekko zaże­no­wana takim bana­łem pada­ją­cym z ust przy­stoj­nego męż­czy­zny. Choć nie oce­niała go pod tym wzglę­dem musiała przy­znać, że pre­zen­to­wał się cał­kiem nie­źle. – Dzię­kuje, ale znam drogę do domu i nie potrze­buję pana pomocy- rzu­ciła i odwró­ciła się na pię­cie.
*** Wystą­piła do sądu o zakaz zbli­ża­nia się dla Sosnow­skiego. Kon­takty ich ogra­ni­czały się do roz­mów na kory­ta­rzu przed salą roz­praw. Na pierw­szą nie zja­wił się. Maddy pocie­szała ją zapew­nia­jąc o szczę­śli­wym końcu i otrzy­ma­niu upra­gnio­nej wol­no­ści. Poło­żyła jej dłoń na ramie­niu. – On chcę mnie wykoń­czyć. Zarzuca mi zdradę, a ja go prze­cież nie zdra­dzi­łam- powie­działa gło­śno z oczami utkwio­nymi w przy­ja­ciółce. – Jesz­cze- dodała. – Zaraz. Co zna­czy jesz­cze? – Zmarsz­czyła brwi wbi­ja­jąc swoje brą­zowe tęczówki szu­ka­jąc w oczach Uli odpo­wie­dzi. – Oma­wia­li­śmy pewne sprawy zwią­zane z roz­wo­dem. Wspo­mnia­łam o nie­pod­pi­sa­nej inter­cy­zie. James wie, że ślub wzię­łam w Pol­sce i, że tylko cywilny, bo Piotr jest roz­wod­ni­kiem, ale to nie jedyny powód. Mie­li­śmy zale­d­wie świad­ków i dwie osoby towa­rzy­szące. Wesela nie było. Zgo­dzi­łam się, ale nie pamię­tam wszyst­kiego, bo strasz­nie bolała mnie głowa. Chciał nawet to odwo­łać, ale dał mi tabletkę i kon­ty­nu­owa­li­śmy. Nocy nie wspo­mi­nam za dobrze. Przy­śnił mi, kto inny. Poza tym zaczę­łam dostrze­gać pewne sygnały i domy­śli­łam się, że nie jestem jedyną w życiu Pio­tra. – Nie cho­dziło ci o seks. Uczu­ciem go nie darzy­łaś i przy­ja­ciółmi chyba też nie byli­ście, a ty kocha­łaś Marka, więc, po, co kurna bra­łaś ten popie­przony ślub z Sosnow­skim. Nie rozu­miem- mówiła z pogardą. – Pie­przysz mi tu bzdury, że go kochasz. Gówno prawda. Nie­bie­skie tęczówki zaszkliły się, a usta mimo­wol­nie zadrżały. – Ja kocha­łam. To on oszu­ki­wał i miał tabuny kocha­nek, gdy go pozna­łam. Nag­min­nie zdra­dzał narze­czoną, mamił czu­łymi słów­kami i obiet­ni­cami, a był z nią. Ja też byłam wśród tych kobiet, które nabie­rały się na te gierki. Tylko, że nas zawsze łączyło coś wię­cej, a taką Domi, Klau­dię, Mira­belę czy inną zde­cy­do­wa­nie łóżko. Cho­ciaż z Julią …My zaczę­li­śmy od przy­jaźni i śmiało można nazwać nasze rela­cje, jako, skom­pli­ko­wa­ne’’. Robił wszystko pod dyk­tando rodzi­ców. Nie umiał się im posta­wić i powie­dzieć, że Pau­lina to nie­od­po­wied­nia kan­dy­datka na żonę. Nieźle by nim rządziła i szybko stałby się pan­to­fla­rzem. To oni mu wybrali psy­chiczną Paulę i kibi­co­wali temu związ­kowi, a nie­długo miał zagrać im marsz weselny. Niby zmie­nił się, ale gdy zro­zu­mia­łam, że to już nie gra było o wiele za późno. Tak naprawdę cała prawda dotarła do mnie w USA. Mia­łam wystra­sza­jąco czasu na prze­ana­li­zo­wa­nie życia. Poza tym w Pol­sce zrobi­łam bada­nia, z któ­rych jasno wyni­kało, że nie mogę mieć dzieci. – Ble­fu­jesz. – Nie wiem- wzru­szyła ramio­nami. – W Nowym Jorku badań nie robi­łam oprócz tych na HIV. – Znasz już wynik? – Nie- spo­sęp­niała. – Obsta­wiam naj­gor­sze. – Jak zawsze pesy­mistka- pod­su­mo­wała. – Pozaz­dro­ścić– dodała iro­nicz­nie. – Ode­zwała się ta z tatu­ażem na dupie- Maddy przy­sło­niła twarz rudym kosmy­kiem jakby nagle się zawsty­dziła, a zde­cy­do­wa­nie nale­żała do osób bar­dzo pew­nych sie­bie. Trudno było wpra­wić ją w zakło­po­ta­nie. – Tatuaż jasz­czurki mam na ple­cach- popra­wiła ją. – Za lewym uchem ser­duszko z literą, W’’ w środku, a na kostce węża. – Po cho­lerę masz sym­bol sza­tana? – A to jest sym­bol cze­goś tam? Ula ty serio w to wie­rzysz? – Dzi­wiła się Col­lins. -Nie­istotne, w co wie­rzę, gdy to tak nie bolało to może bym się zde­cy­do­wała? – Przy­znała cicho. – Zasta­na­wiam się nad czymś … Myślę o jaskół­kach na przedra­mie­niu bądź nad­garstku. Rozwa­ża­łam też coś zwią­za­nego z miłymi wspo­mnie­niami, abym o tym nie zapo­mniała. Pro­blem, że nie mam nic takiego. Rodzinę zacho­wam w pamięci. Mał­żeń­stwo to porażka, praca w fir­mie odzie­żo­wej to krótka przy­goda, choć dała mi lek­cje życia. Romans poka­zał jak cienka gra­nica jest mię­dzy miło­ścią a nie­na­wi­ścią. Teraz jedno wiem. Nie­na­wi­dzę jego, każ­dego spoj­rze­nia, splotu rąk i ust. To wiel­kie kłam­stwo. Dzięki listom napra­łam się znów na piękne wyzna­nia miło­sne, a prawda jest inna. Okrutna. – Wysła­łaś mu list. – Maddy pie­przył o miło­ści, a zaba­wił się z jakąś suką i …Nie jestem wsta­nie …to ponad moje siły. Czy on się odgrywa? Za ślub z Pio­trem? Głu­pią białą sukienkę i słowa przy urzęd­niku? One nie
mają zna­cze­nia.
**** War­szawa, Moko­tów
Szkło obra­cane w dło­niach rzu­cało kolo­rowe refleks na pobli­ską ścianę, po któ­rej znaj­do­wał się muro­wany komi­nek, a nad nim ramka ze zdję­ciem Uli. Wrzu­cił szklankę z śla­dową ilo­ścią alko­holu. Ogień buch­nął i usły­szał ciche trzaski drewna i syknięcie. Prze­niósł wzrok z ognia na trzy­many w dło­niach wydru­ko­wany list. Roz­siadł się bar­dziej na kana­pie i odchy­lił głowę do tyłu wal­cząc z bez­rad­no­ścią, tęsk­notą i uczu­ciami ukry­tymi wewnątrz. Obie­cał, że nie się­gnie wię­cej po alko­hol, a przy­naj­mniej w takiej ilo­ści. Za oknem czerń nocy tak jak w jego sercu ciem­ność. W sypialni miał drugie jej zdjęcie oprawione w ramkę ,a w szufladzie cały album.



Marku Dobrzań­ski

Świet­nie mi w świe­cie gdzie nie ma Cie­bie. Nabie­ram powie­trza w płuca i czuję, że do pełni szczę­ścia potrze­buję tylko roz­wodu i zaczy­nam z nową kartą. Pamię­tasz windę do nieba? Przy­po­mnij sobie gwiazdy i jedną gasnącą. To ja. Przez Cie­bie znik­nął ten blask, aby teraz mógł na nowo się poja­wić dla kogoś innego.
Nie odnaj­dziemy …nie pod­bi­jemy razem świata. To poże­gna­nie. Bądź szczęśliwy i odnajdź swoje prze­zna­cze­nie. Nie roz­pa­czaj, nie umar­łam. Żyj!
Po pro­stu żegnaj. Nigdy nas nie było i nie będzie.
Nie Twoja, Ula.
Pod­niósł się z kanapy. Zakrę­ciło się mu w gło­wie. Zgniótł list i wrzu­cił do ognia. Patrzył jak czer­wono-poma­rań­czowe pło­myki peł­zają po kartce. W odbi­ciu lustra tylko z wyglądu ktoś przy­po­mi­nał, że to on sam.
Man­ha­tann, Nowy Jork Prze­dzie­rała się przez dziel­nice Man­hat­tanu o siód­mej rano. Włosy roz­wie­wały na wszyst­kie strony, a kobieta pró­bo­wała wyrów­nać oddech. Zasa­pana w jasnym żakie­cie i spodniach zatrzy­mała się przed por­tie­rem. Zdo­była się na sztuczny uśmiech i weszła do środka. Tem­pe­ra­tura prze­kra­czała dwa­dzie­ścia pięć stopni, a nie było docho­dziła zale­d­wie ósma. – Witaj, lista zaku­pów leży w kuchni na stole- poin­for­mo­wała bez wstę­pów. – Wypro­wadź Nelę i jeżeli możesz kup mu karmę. Zapo­mnia­łam zapi­sać. – Ok. – mruk­nęła nie­zbyt uprzej­mie kobieta i popra­wiła zwią­zane w kucyk ciemne włosy. Nela przy­bie­gła do niej rado­śnie mer­da­jąc ogo­nem. Pod­ska­ki­wała i lizała ją po ręce. Ula poczo­ch­rała ciemną sierść suczki i ruszyła w kie­runku lodówki. Wyjęła butelkę wody i nalała sobie do szklanki. Poczuła jak suche gar­dło wraca do poprzed­niego stanu. Pies podą­żył za nią wącha­jąc jej nogi. Użyła nowego kremu z fil­trem, bo jej skóra w zatrwa­ża­ją­cym tem­pie wysu­szała się. Rzadko zakła­dała krót­kie spodenki i bluzki na ramiącz­kach wsty­dząc się blizn. Nazna­czona. Nie wypo­wia­dała tego okre­śle­nia gło­śno, ale uwa­żała, że w obec­nej sytu­acji ide­al­nie do niej paso­wało. Piotr po tam­tej kłótni zja­wił się w Nowym Jorku tylko raz. Nie zga­dzał się w dal­szym ciągu na roz­wód. Nie inte­re­so­wało ją zda­nie męża nie­długo byłego. Maddy oka­zała się kobietą z ser­cem na dłoni i mimo odczu­wal­nego począt­ko­wego respektu teraz ufała jej i mogła liczyć na nią w każ­dej sytu­acji.
💘💘💘 Man­ha­tann, Nowy Jork Trzy mie­siące póź­niej. Po upły­wie trzech mie­sięcy Ula ode­brała naresz­cie wycze­ki­waną paczkę. Roz­pa­ko­wała ją sto­jąc w progu i roz­dzie­ra­jąc grubą kopertę i uważ­nie ana­li­zo­wała wyniki na obec­ność wirusa HIV. Wynik nega­tywny. Ogar­nęła ją eufo­ria i z nie­do­wie­rza­niem czy­tała jesz­cze raz. To zmie­niało naprawdę wiele. Wcze­śniej była cie­niem samej sie­bie, a teraz wie­działa, że będzie mogła żyć nor­mal­nie.

– Maddy …– wychry­piała Ula będąc w beżo­wej gar­sonce i bar­dzo się stre­su­jąc. Na kory­ta­rzu minęła się z kil­koma osobami między innymi z Sosnow­skim. W czar­nym gar­ni­tu­rze i bia­łej koszuli wyglą­dał cał­kiem nie­źle, ale na niej nie robiło to naj­mniej­szego wra­że­nia. Pra­gnęła mieć to za sobą. To trze­cia roz­prawa i miała nadzieje, że ostat­nia. Nie chciała nic od niego. Sprze­dał ich miesz­ka­nie nie infor­mu­jąc ją o tym i fał­szu­jąc jej pod­pis na doku­men­cie. – Nie możesz się teraz wyco­fać. Jesteś na pół­metku. Pan James pomoże Ci odzy­skać wol­ność. Wygrasz to! Ja roz­wio­dłam się i wkrótce ponow­nie zakocha­łam. Tobie też się uda- pocie­szała przy­ja­ciółkę, która piła małymi łykami wodę i coraz bar­dziej dener­wo­wała się przed wej­ściem na salę. – Dzień dobry – powie­dział James i podał dłoń Maddy, a następ­nie Uli. – Bez orze­cze­nia o winie męża było by szyb­ciej- ode­zwała się cicho Sosnow­ska. – Gwa­ran­cji nie masz czy skoń­czy­łoby się na jed­nej roz­prawie- wtrą­ciła Maddy. Sosnow­ski roz­ma­wiał z jakimś face­tem, któ­rego Ula nie znała. Miał blond włosy nieco dłuż­sze zacze­sane do tyłu i drogi gar­ni­tur. Mię­śnie Uli były strasz­nie spięte. Nie potra­fiła się roz­luź­nić. Pra­gnęła mieć to za sobą. Ocze­ki­wała dostać, choć część pie­nię­dzy z ich wspól­nego domu, a wła­ści­wie jej, bo ona figu­ro­wała w akcie nota­rial­nym, sprze­dał w jej imie­niu star­szemu, bez­dziet­nemu mał­żeń­stwu, aby wydać je w zaska­ku­ją­cym tem­pie nie wia­domo, na, co. Sosnow­ska zamie­rzała się dowie­dzieć, na, co poszło ponad sto dola­rów ame­ry­kań­skich prze­li­cza­jąc około czte­ry­sta pięć­dzie­siąt pol­skich zło­tych.
Prze­grał w kasy­nie czy był winny komuś, ale aż tyle kasy? Nie­moż­liwe. Sprze­dał prze­cież też biżu­te­rię i inne pamiątki rodzinne.

*****
Port lotniczy, Nowy Jork Samo­lot powoli podcho­dził do lądo­wa­nia. Bru­net zer­k­nął przez malut­kie okno i pomy­ślał o niej. Uśmie­chu, który jak pro­myk słońca roz­ja­śniał dzień. Nie­stety zwiała daleko z czło­wie­kiem, do, które czuł nie­za­ha­mo­wany gniew i wypruł mu flaki, gdyby mógł, ale nie chciał przez tego skur­wy­syna tra­fić za kratki i nie spo­tkać miło­ści swo­jego życia. Naj­bliż­sze dni miał spę­dzić w pokoju hote­lo­wym, z któ­rego widać roz­po­ście­rał się na Nowy Jork. Wie­dział, że ją tutaj znaj­dzie. Adres zapi­sał w tele­fo­nie, który prze­słała mu Maddy. W fir­mie poza­ła­twiał wszystko i z tru­dem przy­jął pomoc Aleksa. Febo sam z sie­bie, co było nie­wia­ry­godne zapro­po­no­wał zająć się firmą i trzy­mać rękę na pul­sie pod nieobec­ność w Pol­sce Marka. Nie­ocze­ki­wa­nie na przedwczo­rajszym poka­zie zja­wiła się Pau­lina i to w obec­no­ści pew­nego męż­czy­zna, a pod koniec na ban­kiet przy­szła Julia i spo­glą­dała wciąż na Aleksa z dziw­nym bły­skiem w oku. Młody Dobrzań­ski znał ten błysk, bo tak samo patrzył na Ulę, gdy odtrą­cała go nie­ustan­nie i grała nie­do­stępną. Stała się taka daleka, obca, lecz wciąż pozo­stała jego perełką i kocha­niem. Nie zdzi­wił go wielki tłum spie­szą­cych ludzi i cho­dzą­cych w róż­nych kie­run­kach. Ode­brał bagaż i dostał sms’a. Serce zabiło moc­nieją usta roz­cią­gnęły się w uśmie­chu.
Jutro ją zoba­czę naj­da­lej poju­trze.Tylko jak tam dotrzeć? Pomi­nął jecha­nie do hotelu i od razu chciał udać się w podróż do Uli. Bez zasta­no­wie­nia i czu­jąc przy­pływ adre­na­liny zapa­ko­wał się do tak­sówki. Odczu­wał zmę­cze­nie przez zmianę cza­sową. Poprzed­niej nocy nie spał naj­le­piej, bo spal ponad trzy godziny, a rano wyla­ty­wał. Dwa wie­czory wcze­śniej spa­lił od niej list i nie odpowie­dział na tą krótką wia­domość. Musiał poroz­ma­wiać z nią w cztery oczy. Miał świa­domość, że jest roz­draż­niona i nie wysłu­cha go, bo cią­gnie się sprawa roz­wo­dowa. Maddy wyga­dała się, że nie mogą dość do poro­zu­mie­nia w spra­wie majątku.
         _________________

czwartek, 20 kwietnia 2017

,,Trudny wybór'' miniaturka 2/2


,,Nigdy nie umia­łam jej so­bie wy­obra­zić. Mi­ło­ści, która jest
tak nie­podwa­żalna, że mogę być za­pła­kana i roz­bita,
bym na­stęp­nego dnia obu­dziła się przy nim.
a mimo to pewna, że ktoś bę­dzie mnie trzy­mał i chciał''.
                                                                                                                                     Elina Hi­rvo­nen
Twarz le­karki stę­żała i z iry­ta­cją szep­nęła coś do dok­tora. Po ple­cach ko­biety spły­nął zimny pot, a wielka gula w gar­dle ode­brała jej mowę. Ob­ser­wo­wała ich prze­ra­żo­nymi la­zu­ro­wymi oczami i po­ło­żyła rękę na sercu. Sły­szała jego dud­nie­nie, a prze­ra­ża­jące wi­zję prze­wi­nęły się przez umysł. Po­krę­ciła głową czu­jąc pa­lące łzy.

Przy­jeż­dża­jąc tu nie zda­wała so­bie sprawy z kon­se­kwen­cji tego czynu. Jak żyć bę­dzie po
 do­ko­na­niu za­biegu. Czy w ogóle zdoła żyć ze świa­do­mo­ścią, że za­biła nie­na­ro­dzone dziecko. Po­my­ślała o bi­ją­cym sercu. Tak nie­dawno usły­sza­nym w ga­bi­ne­cie gi­ne­ko­lo­gicz­nym.

– Bę­dzie po …– do­piero te­raz do­tarł do niej sens słów wy­po­wie­dzia­nych przez nie­miec­kiego dok­tora.
– Nie mogę – wy­ksztu­siła po pol­sku. – A co je­śli już nig­dy…– za­mil­kła ma­jąc na my­śli 
pro­blemy z zaj­ściem w ciążę ,w przy­szło­ści.
– Pa­cjentki cze­kają – nie­cier­pli­wił się le­karz. – pro­szę się wy­ci­szyć i przy­go­to­wać do za­biegu. – Nie ja…
– Re­zy­gnuję– rze­kła pew­nie w jego ję­zyku.
– Niech pani tu po­dej­dzie- wska­zał jej miej­sce. – I od­pręży się, a za­raz bę­dzie po wszyst­kim.
Chwy­tała ustami po­wie­trze jak ryba wy­rzu­cona z wody. Le­ka­rze prze­ko­ny­wali ją do abor­cji. Ich słowa stały się cha­osem. Uświa­do­miła so­bie, że po­zby­ciu się, pro­ble­mu’’ tak na­zwa­łaby by to wcze­śniej. Te­raz to do­tarło do niej, że to dziecko, któ­remu od­bie­rze moż­li­wość po­zna­nia świata i pod­jęła de­cy­zję sama. Bez kon­sul­ta­cji z Mar­kiem. Stchó­rzyła nie mó­wiąc mu o no­wym ży­ciu w jej ciele.
– Wy­co­fuje się pani? – spy­tał jakby nie do­sły­szał. – Osza­lała pani?!
– Ja…
, Po­wi­kła­nia po abor­cji’’– prze­tłu­ma­czyła na pol­ski Ula spo­glą­da­jąc na ulotkę le­żącą na ma­łym sto­liku przy oknie. Po­wio­dła wzro­kiem po po­miesz­cze­niu i przy­go­to­wa­nych na­rzę­dziach do wy­ko­na­nia za­biegu. Twarz przy­brała od­cień nie­mal kon­wa­lii. Jej ulu­bio­nych nie­gdyś kwia­tów.

Do­strze­gła młodą dziew­czynę z twa­rzą ukrytą w trzę­są­cych dło­niach. Pła­kała.
Nazwał mnie ,,kochaniem''kocha mnie ,pokochałby i to małe. - Te myśli podziałały na nią, jak kubeł zimnej wody i przywróciły przytomność umysłu. 
– Wie pani, że to kom­plet­nie bez sensu- kon­ty­nu­ował. – Trzeba umieć po­dej­mo­wać de­cy­zję. Pani je­st…
– Nie­roz­sądna- do­koń­czyła za niego. – Wiem, ale ja tak nie potrafię.... 
, Ich liebe es, ich liebe…– po­wta­rzała w kółko po nie­miecku.
Nie zwra­ca­jąc uwagi na py­ta­nia le­ka­rza. – Er ist mein le­ben – mó­wiła da­lej. Zde­cy­do­wa­nie ła­twiej się było się jej przy­znać w ob­cym ję­zyku, że jest jej ży­ciem i, że go ko­cha niż w oj­czy­stym.
Poza tym Dr. Drem­mer nie wie­dział o kogo Uli cho­dzi. Nie wy­mie­niła imie­nia.
Nie zwa­ża­jąc na nic wy­bie­gła z ga­bi­netu czu­jąc dziwną, nie­znaną ulgę.
 Przy­sia­dła na pla­sti­ko­wym krze­śle na ko­ry­ta­rzu oświe­tlo­nym ja­snym świa­tłem ja­rzy­nó­wek. Krę­ciło się jej lekko w gło­wie i mu­siała usiąść za­nim ru­szy da­lej.
– Wszystko do­brze? – spy­tała płyn­nym nie­miec­kim.
– On mi ka­zał – od­parła za­nim po­my­ślała drobna, blon­dynka. – My­śla­łam, że ja­koś to bę­dzie- cią­gnęła da­lej chcąc się ko­muś wy­ża­lić. Tra­fiła aku­rat na Ulę. Nie mo­gła li­czyć na zro­zu­mie­nie ze strony zna­jo­mych, ro­dziny, przy­ja­ciół i chło­paka. Wszy­scy jed­no­gło­śnie ka­zali jej usu­nąć. – Je­ste­śmy parą od li­ceum. Wła­śnie roz­po­czę­łam stu­dia, a tu… wpadka. Nie pla­no­wa­li­śmy, ale…
– Tak- mruk­nęła nie­prze­ko­nu­jąco dziew­czyna. Pod­nio­sła głowę, a ta uj­rzała za­czer­wie­nione oczy i mo­krą twarz.
– Ty też…– za­wa­hała się. Słowo na, a’’ nie chciało przejść jej przez gar­dło.
Ula po­czuła się za­że­no­wana, ale nic nie powie­działa.
– Ro­zu­miem- wtrą­ciła Ula prze­ry­wa­jąc nie­zna­jo­mej. – Ko­cham je- dopowie­działa.
– Po­słu­chaj serca nie chło­paka, który boi się oj­co­stwa i nie ma żad­nych uczuć. Raz pod­jęta błęd­nie de­cy­zja może mocno za­wa­żyć na na­szej przy­szło­ści. Za mie­siąc, rok czy pięć
 za­sta­na­wiać się bę­dziesz jak wy­glą­da­łoby twoje dziecko. Te, któ­rego się po­zby­łaś jak sta­rej
 ka­napy na śmiet­nik. Na­wet, gdy uro­dzić ko­lejne … Ja zro­zu­mia­łam to do­piero w ga­bi­ne­cie…
Dziew­czyna wbiła orze­chowe tę­czówki w ciem­no­włosą i otwo­rzyła usta ze zdu­mie­nia. 
Po­der­wała się z krze­sła,uśmiech­nęła się nie­śmiało i uści­snęła ko­bietę. – Dzię­kuję – oparła. – 
Po­dejmę je­dyną słuszną de­cy­zję. Wybieram życie. 
- Ja też wybrałam życie- powiedziała z nikłym uśmiechem na ustach. Gdzieś z tyłu głowy wciąż napływały wątpliwości. Żałowała ,że jest tu sama. Potrzebowała jego,choć nie chciała przyznać nawet przed sobą. Wybrałam życie dziecka. Mojego i Marka.  

💘💘💘
Otu­la­jąc się czer­wo­nym sza­li­kiem udała się do księ­garni i cho­dziła mię­dzy re­ga­łami nie za­głę­bia­jąc się w te­mat żad­nej książki. Zna­la­zła się w dziale o ma­cie­rzyń­stwie. Po­rad­niki, ćwi­cze­nia dla ko­biet w ciąży, pierw­szy rok dziecka, dieta dla nie­mow­laka i inne. Przej­rzała prze­lot­nie kilka i zatrzy­mała na książce o abor­cji.
Nie od­na­la­zła siły, aby zmie­rzyć się z prze­szło­ścią i sta­nąć twa­rzą w twarz z czło­wie­kiem, który na stałe za­go­ścił w jej sercu. Pra­gnęła, żeby w ży­ciu rów­nież był obecny. W na­stęp­nym ty­go­dniu od­czu­wała spa­dek formy i udała się do le­ka­rza. Prze­pi­sał Uli kwas fo­liowy, wi­ta­miny i za­le­cał spo­kój. Przy­znała, że ostat­nio żyła w moc­nym stre­sie. Ala na­ma­wiała ją by powie­działa 
Mar­kowi wresz­cie o dziecku. Ula nie­ustan­nie tchó­rzyła i ukryła od­mienny stan no­sząc
 luźne ubrania ,a następnie ukrywając się w domu  i wyjeżdżając zagranice. 
Po prze­czy­ta­niu kil­ku­na­stu stron zro­biło się jej słabo i ko­bieta w śred­nim wieku po­dała jej bez słowa szklankę wody.
 Przy­czyny, na­stęp­stwa, kom­pli­ka­cje, psy­chika. Ży­cie po abor­cji.
– Le­piej się pani czuję?
 – Dzię­kuję– wy­mam­ro­tała Ula przy­tło­czona tre­ścią w jed­nej z ksią­żek.
 Odzy­skaw­szy naturalne ko­lory na twa­rzy i z mocno bi­ją­cym ser­cem wró­ciła do prze­glą­da­nia in­nych
 lek­tur.
Syn­drom po­abor­cyjny. De­pre­sja, sa­mo­bój­stwa, to­ko­fo­bia, akty au­to­agre­sji, za­bu­rze­nia snu, kosz­mary, bez­płod­ność, brak sa­tys­fak­cji sek­su­al­nej, za­ła­ma­nie psy­chicz­ne… Nie­mal, każde czy­ta­dło o tej te­matyce za­wie­rało jedno z tych słów, opisy i wy­ja­śnie­nie po­szcze­gól­nych ter­mi­nów. Odło­żyła je na półkę nie ku­pu­jąc żad­nej. We­szła w inny dział.
Pod ko­niec trze­ciego mie­siąca wy­je­chała po­now­nie do Nie­miec. Odwie­dziła ciotkę zwie­rza­jąc się jej z pro­ble­mów i zo­sta­jąc tam na tro­chę. Pew­nej nocy źle się po­czuła i ciotka za­wio­zła ją o dru­giej dzie­sięć do szpi­tala. Kr­wawiła. Na szczę­ście nie po­ro­niła. Pierw­szy raz do­tarło do niej, że mo­gła stra­cić dziecko. Po doj­ściu do sie­bie wró­ciła do Pol­ski.
Zmę­czona po po­dróży od razu po­ło­żyła się i za­snęła. Ze snu wy­rwał ją od­głos kro­ków w jej po­koju. Za­marła z prze­ra­że­nia. Się­gnęła lampkę i ci­snęła nią na oślep.
 -Kurde! – wy­krzyk­nął Marek i syk­nął z bólu czu­jąc cie­plą ciecz spły­wa­jącą po twa­rzy.
 Dotk­nął ostroż­nie rany i pod pal­cami po­czuł coś wil­got­nego. Do po­koju wbiegł Ja­siek i za­spana Be­atka w ró­żo­wej pi­ża­mie w niedź­wiadki. Snop świa­tła z ko­ry­ta­rza wpadł przez uchy­lone drzwi. W po­koju pa­no­wał półmrok roz­ja­śniony za­le­d­wie po­światą księ­życa. Ula nie za­sło­niła okna bę­dąc zbyt zmę­czona po­wro­tem do domu. W po­ciągu spę­dziła kilka go­dzin i nie­wiele spała. Bu­dziła się śniąc kosz­mary o na­rzę­dziach chi­rur­gicz­nych i ma­lut­kich dziecku roz­ry­wa­nym na strzępy. Pa­sa­że­ro­wie dziw­nie się w nią wpa­try­wali.
– Betti idź do swo­jego po­koju- roz­ka­zał Ja­siek i po­biegł po ap­teczkę za­uwa­ża­jąc krew na twa­rzy nie­do­szłego szwa­gra, a może przy­szłego?
Zro­bił kwa­śną minę i za­uwa­żyła jakby uszło na­gle z niego ży­cie. Ten wi­dok wy­wo­łał w niej wy­rzuty su­mie­nia i zapra­gnęła jego ra­mion obej­mu­ją­cych jej ta­lię.
Odłamki szkła i po­zo­sta­ło­ści z lampki noc­nej zdo­biły ciemną podłogę. Zam­ro­czony Ma­rek przez uła­mek se­kundy nie wie­dział, co się dzieję i gdzie się znaj­duję. Klap­nął na krze­sło trzyma­jąc
ja­kiś pierw­szy chwycony ma­te­riał i trzy­mał przy czole. Ula po­za­mia­tała, aby się nie ska­le­czyć w bose stopy i po­bla­dła ze stra­chu spo­glą­dała nie­ustan­nie na Marka.

****

– Ali­cja zdra­dziła mi twój se­kret. Chyba nie tylko twój, bo do­ty­czy nas obojga. Za­mie­rza­łaś mi po­wie­dzieć czy wo­la­łaś usu­nąć abym ni­gdy się nie do­wie­dział – sta­rał się mó­wić opa­no­wa­nym gło­sem, lecz wy­czuła gniew jego gło­sie.
Po­krę­ciła głową z dez­a­pro­batą. – Ula po­wiedz, że to nie prawda. Nie zro­bi­łaś tego- po­wtó­rzył, a jego głos na­brał ostro­ści. – Jak mo­głaś mi nie wspo­mnieć o dziecku?! – krzyk­nął od­su­wa­jąc ją gwał­tow­nie od sie­bie, skrzy­wił się. – Chcia­łam… na­praw­dę… przy­rze­kam, że mia­łam za­miar ci po­wiedzieć, ale nie umia­łam. Przy­kro mi. – Przy­kro ci? – zdzi­wił się. – Niby dla­czego? Pra­gnę­łaś po­zbyć się do cho­lery, dziecka! Sku­liła się pod jego ostrym spoj­rze­niem i za­szlo­chała. – Ma­rek… – My­śla­łaś, że się nie do­my­ślę i do­wiem się o ciąży oraz po­ży­czo­nych pie­nią­dzach? Za kogo ty mnie masz? Ina­czej cię za­pa­mię­ta­łem i w ta­kiej się za­ko­cha­łem. Nie w zim­nej, po­zba­wio­nej serca Uli, która jest go­towa za­bić. Chcia­łaś po­zbyć je­dy­nej pa­miątki po mnie? – Nigdy nie po­my­śla­łam o tym w ten spo­sób- przy­znała bar­dzo ci­cho. – Pro­szę nie kończmy tego w ten spo­sób- za­łkała. – Czego? – Na­szej przy­jaźni- od­parła krótko. – Tego, co po­zo­stało- do­dała nie­mal bez­gło­śnie. Żyłka na czole mu drgała. Szare oczy przy­brały ko­lor wę­gla.
Za­ci­skał wargi nie tyle co z zło­ści, co z bólu. – Mo­że­cie być ci­szej? Be­atka pła­cze i nie mogę jej uspo­koić. Ulka pój­dziesz za chwilę do niej?– zwró­cił się brat do Cie­pla­kówny. – Naj­pierw mu­szę za­jąć się Mar­kiem – mruk­nęła pod no­sem po­sy­ła­jąc bru­ne­towi szyb­kie
spoj­rze­nie. – Nie je­stem dziec­kiem – wark­nął wście­kły męż­czy­zna i wy­rwał jej z rąk ap­teczkę. Ja­siek nie wni­kał dla­czego za­cho­wu­jąc się wo­bec sie­bie wrogo i pa­trząc z nie­na­wi­ścią.
Po uj­rze­niu Marka z roz­ciętą głową nie wie­dział czy ma zo­sta­wić ich sa­mych. Jesz­cze się po­za­bi­jają- pomyślał Jasiek. Zo­sta­wił nie­do­mknięte drzwi. Ula prze­krę­ciła klucz w drzwiach. Nie ruszyła się wpatrując się tępym wzrokiem w podłogę.
– Ko­chasz mnie?- zapytał z cieniem nadziei. – Wie­rzy­łam i na­dal wie­rzę w twe uczu­cie, lecz boję się, że znów zo­stanę sama z 
pęk­nię­tym ser­cem i dziec­kiem, które przy­po­mi­nać bę­dzie mi o to­bie – ła­mał się jej głos.


Stała przy drzwiach za­ci­ska­jąc w pię­ści klucz, a słowa Marka wbi­jały w jej serce setki ma­lut­kich szpi­lek ,wy­wo­łu­jąc nie­przy­jemne kłu­cie. – Po­je­cha­łam do tej kli­niki.. – Nie po­trzeb­nie tu przy­sze­dłem Zro­bił kwa­śną minę i za­uwa­żyła jakby uszło na­gle z niego ży­cie. Ten wi­dok wy­wo­łał w niej wy­rzuty su­mie­nia i za­pra­gnęła jego ra­mion obej­mu­ją­cych jej jesz­cze szczu­plą ta­lię. – Stój! – Ula ujęła go za ra­mię i wzięła jego dłoń i nie­śmiała wsu­nęła pod górną część pi­żamy. Wstrzy­mał pra­wie od­dech i uśmiech­nął się sub­tel­nie. – Ono na­dal tu jest- ode­zwała się ci­cho. – By­li­śmy nie­ostrożni, nie­od­po­wie­dzialni, ale to dziecko nie jest ni­czemu winne. To my… – Ula … – Po­zwól mi do­koń­czyć. Ba­łam się zo­stać z tym zu­peł­nie sama. Po­gu­biła się i uzna­łam, że to
je­dyne wyj­ście. Nie­stety nie­zbyt roz­sądne. Nic nie po­zo­sta­łoby ta­kie samo, gdy­bym to zro­biła. – Nie pró­buj być kimś in­nym niż je­steś– od­parł spo­koj­nie. – Nie za­bi­jaj tej wraż­li­wo­ści. Prę­dzej po­dej­rze­wał­bym o to Pau­linę a nie cie­bie. Nie taką cię po­ko­cha­łem. Twoje odej­ście i ozię­błość zruj­no­wało mój świat, gdy od­py­cha­łaś mnie nie wie­rząc w moją mi­łość.
- Trudno było uwierzyć po tym wszystkim.
– Czu­jesz? – Ma­rek spoj­rzał jej głę­boko w oczy.
– Tak, tak- przy­tak­nęła za­sko­czona pierw­szymi ru­chami nie­na­ro­dzo­nego malca. W mdłym świe­tle po­cząt­kowo nie za­uwa­żył jej za­okrą­glo­nego brzu­cha. – Ula… chcę być oj­cem- po­sta­wił na­cisk na ostat­nie słowo. - Tatą- poprawił. - Zabierać małą lub małego na plac zabaw ,układać wieżę z klocków , nauczyć jeździć na rowerku, zabrać na basen i lody- rozmarzył się.
Z oczu Uli trysnęły łzy szczęścia.
- Więc zostań ,po prostu bądź z nami- wyszeptała. - Nie przestałam cię kochać ,chociaż próbowałam .
- Ula ,muszę to przemyśleć. To nie jest łatwe. Ukrywałaś prawdę . Nie przyszłaś porozmawiać i za moimi plecami...Za dużo tego. Nie wiem czy jestem w stanie ci wybaczyć -odparował.

- Żałuję ,naprawdę. Opętało mnie coś. Nie przekreślaj nas- wyjąkała żałośnie.
- Nas już nie ma- stwierdził gorzko. - Najpierw ja okłamałem ciebie ,a teraz okazuje się ,że ty również. gdybyś mnie kochała to...
- To nie tak - mówiła uparcie. - Popełniłam błąd jadąc tam. Nie usunęłam dziecka!
- Chciałaś
- Ale nie potrafiłam ,bo pomyślałam o tobie idioto. Kocham cię ty głupku!
Zamilkł wpatrując się w nią.
Przytuliła się do niego mocno. Nie opierał się słysząc jej nierówny oddech i czując truskawkowy szampon ,którym pachniały jej włosy.
Mięśnie Marka gwałtownie się napięły i syknął.
– Boli cię? – Nie- skła­mał. Nie­chęt­nie od­su­nęła się od niego i za­pa­trzyła w po­pio­łowe tę­czówki męż­czy­zny. Mie­rzyli się spoj­rze­niami i nie wie­dzieli, co jesz­cze po­wie­dzieć. Prze­krę­ciła drżącą ręką drzwi. Ma­rek kie­ro­wany im­pul­sem na­ci­snął w tym sa­mym mo­men­cie klamkę. Za­ob­ser­wo­wał jak cof­nęła dłoń i jak iskierki w jej oczach znów za­bły­sły. Zbli­żył się do niej. Cie­pły od­dech Uli omiótł twarz bruneta , a jego  wzrok spo­czął na roz­chy­lo­nych war­gach. – Powi­ne­neś już iść– rze­kła nie­spo­dzie­wa­nie. – Co mó... wi­łaś? – wy­ją­kał wy­rwany ze my­śli o jej słod­kich ustach i wło­sach pach­ną­cymi
tru­skaw­kami. – Mam ochotę na tru­skawki. – Ma­rek, ale te­raz? Tu …– ro­zej­rzała się spa­ni­ko­wana sły­sząc krzą­ta­ją­cego się po domu brata i głos ojca do­bie­ga­jący z kuchni.
Pokręcił przecząco głową.
- Jutro porozmawiamy na spokojnie. Spotkajmy się o siedemnastej pod firmą.
- Okej- zgodziła się bez protestu.
Uśmiechnął się i opuścił jej pokój. Po dłuższej chwili wybiegła za nim ,ale usłyszała odjeżdżające auto.
- Córcia przeziębisz się- dobiegł ją głos zza pleców. - Powiedziałaś mu?
- Sam się dowiedział - odparła zamyślona. - Był wściekły i chyba nie wybaczy mi- odparła załamana.
- Wybaczy - usłyszała głos ojca. - Powiedział ,że jesteście najważniejsi. Ty i dziecko ,gdy rozmawiałem z nim krótką chwilę.
Józef zniknął we wnętrzu domu ,a Ula położyła dłoń na zaokrąglonym brzuchu czując lekkie ruchy dziecka.
Uśmiechnęła się pełna nadziei na lepsze jutro. Dokonała wyboru. Wreszcie właściwego. Musiała tylko odzyskać Marka . Zawalczyć ,aby stworzyli szczęśliwą rodzinę.

****

Młode małżeństwo udało się do sklepu meblowego szukając odpowiedniego łóżeczka dla dziecka. Zostało zaledwie dwa tygodnie do jego narodzin ,ale dopiero od niedawna wiedzieli ,że to chłopiec. Dobrzański nie mógł się zdecydować i pytał ukochaną.
- Wszystkie są ładne. Ty wybierz- odparła wykrzywiając nagle usta.
- Ula- zaniepokoił się.
- Mały jest dziś wyjątkowo ruchliwy- powiedziała i żwawym krokiem podeszła do łóżeczka z miękkimi bokami.
Przejechała dłonią po krawędzi mebla i spojrzała na Marka.
Zakupili mebel z dostawą do domu i trzymając się za ręce i uśmiechając się do siebie. Ernest z Karolem parę dni temu skończyli malować pokój i był już gotowy na nowego członka rodziny. Mężczyźni byli kolegami Marka jeszcze z czasów studiów z którymi kilka miesięcy temu odnowił kontakt spotykając ich na festiwalu smaku. Karol był właścicielem ,aż trzech restauracji prowadząc je wraz z żoną Ludmiłą . Marek poznał ich dziesięcioletniego syna. Podczas jednej z rozmów zaproponowali pomoc w pomalowaniu i umeblowaniu pokoju dla dziecka. Ernest miał trzech dzieciaków.
Ula poznała żonę Ernesta i polubiła ją . Początkowo mało rozmawiały ,ale później kobieta chętnie opowiedziała jej o historiach ze swojego życia. Dobrzańska słuchała uważnie zwłaszcza o macierzyństwie i dzieciach.
W piątkowe popołudnie pojechali kupić resztę rzeczy dla malucha. Ula zachwycona wybierała malutkie ubranka i pokazywała mężowi. Wybrała kilka pluszaków i ciepłe kocyki. Spodobał się jej pajacyk ,a potem poszła zobaczyć śliczną karuzelę. Marek podszedł do niej i z uśmiechem na ustach przyglądał się Uli.
- Weźmy ją jest piękna- zwróciła się do męża.
- Ula ,my mamy już jedną w domu- przypomniał jej.
- Ta jest ładniejsza- upierała się. - Ma koniki,słonia ,żyrafę ,papugę i krokodyla- wymieniała.
- Co za różnica czy będzie z baranem czy słoniem?
- Sam jesteś baran- burknęła. - Z tobą zakupy to katastrofa. Zrzędzisz i ciągle marudzić.
- A komu nie podobał się ostatnio kolor ścian?- wytknął żonie. - A kto kupował śledzie o piątej rano.
- Głodna byłam. Spaliłeś kurczaka i musiałam zadowolić się głupią kanapką z serem ,bo zapomniałeś zrobić zakupy. Jestem gruba i dlatego mnie unikasz. Ty dupku.
- boże ,coś ty znowu wymyśliła - wywrócił poirytowany oczami.
- Wszystko przez ciebie !- krzyknęła .
- Nie rób scen- upomniał ją. - Obracasz się w Paulinę czy jak?
- Paulina to tsunami i burza z piorunami. Nigdy nie wiesz ,gdzie uderzy.
- Z tym się zgodzę. Ale charakterek to ty masz- zdobył się na żartobliwy ton.
- Śmiejesz się ,a ja ...- urwała gwałtownie.- Marek ...ał...- złapała go mocno za rękę ,a drugą złapała się za wielki brzuch.
- Skarbie ,dobrze się czujesz?- zmienił natychmiast ton zapominając na moment o sprzeczce.
- Wydaję mi się ,że...- ucięła czując kolejny skurcz.
Po chwili podłoga pod ich stopami zrobiła się mokra.

  ****
Od czterech miesięcy byli pełną ,kochającą się rodziną. Ula nie sprzeczała się z Markiem już tak często ,a drobne kłótnie nie przeradzały się w awantury. Szli na kompromis i prowadzili wspólne szczęśliwe życie wraz malutkim Antosiem ,który szybko wyrastał z zakupionych przed porodem ubranek. Ula nie wyobrażała sobie życie bez dwóch mężczyzn. Synka i męża. Stały się jej całym światem i pragnęła nacieszyć się macierzyństwem nie myśląc o prędkim powrocie do pracy ani by powierzyć maluszka komuś obcemu. Nie ufała opiekunkom słysząc wiele niedobrych historii o nich.



- Zastanawiam się jak mogłam w ogóle pomyśleć...jest taki maleńki,słodki i nasz. Patrząc na niego czuję ciepło w sercu i boję się zostawiając go samego na dłużej. Kocham was obu- otarła łzę w wzruszenia i wtuliła się w Marka. 
- Też was kocham. A nasz synek jest cudowny ,idealny i córeczka również taka będzie- wyszeptał czule w jej włosy. 
- Córeczka?- zaskoczona spojrzała mu w oczy. 
- Zawsze marzyłem o parce- wyznał. 
- Pomyślę o tym ,gdy Antoś zacznie biegać i przestanie nosić pieluchy. 
- Jesteś cudowna- uśmiechnął się i musnął jej usta. - A wiesz ... ja jednak mam ochotę na te truskawki- wymruczał jej do ucha zmysłowym głosem.
- Pan jest niepoprawny ,panie Dobrzański- roześmiała się i powoli zaczęła wycofywać się z pokoju odwiązując pasek od szlafroka. 

KONIEC!
_____________

Początkowo miało skończyć się na odjeździe Marka spod domu Uli ,ale pociągnęłam to dalej. Mam nadzieję ,że się spodoba.💙😉
Pozdrawiam serdecznie :).

sobota, 15 kwietnia 2017

,,Trudny wybór'' 1/2 Miniaturka



Oderwała wzrok od zapisanej nieco krzywym pismem kartki i zmrużyła oczy. Tusz na zaróżowionych policzkach zdążył już dawno wyschnąć.
- To niemożliwe- westchnęła i po raz kolejny przebiegła wzrokiem po dobrze znanym jej już tekście. Pisał, że dzięki niej zrozumiał, co to miłość i nie to łączy go z Pauliną…
Złożyła list na pół i włożyła do pamiętnika. Tego, który otrzymała od niego. Uśmiechnęła się na to wspomnienie.
Ułożyła się na łóżku i pozwoliła myślą swobodnie płynąć. Przymknęła oczy.

- Pohuśtaj nas, pohuśtaj!- Skandowały dzieci.   
Poderwała się z zielonej ławeczki i żwawym krokiem zmierzyła w kierunku huśtawek. Popchnęła najpierw dziewczynkę z dwoma uroczymi kiteczkami, a następnie chłopczyka z niebieską czapeczką z daszkiem. Dzieci roześmiały się i domagały się o jeszcze.
Po huśtawkach poszli do piaskownicy. Dziewczynka stawiała babki z piasku, a chłopczyk rozjeżdżał je małą ciężarówką.
- Mamo!- Pisnęła płaczliwie mała, gdy ten uderzył ją łopatką. Wytłumaczyła mu na spokojnie, że tak nie należy robić i by przeprosił siostrzyczkę. Pokazał jej język i zaczął uciekać.
Pognała za nim na moment spuszczając wzrok z córeczki.
- Cześć, urwisie- przywitał się mężczyzna czochrając małemu czarną czuprynkę.
- Zosia jest głupia- poskarżył się tacie. – Ciągle wszystko psuje.
- Antoś twoja siostrzyczka jest młodsza od ciebie.. Wielu rzeczy jeszcze nie rozumie. Nie wolno jej bić- wytłumaczył mu spokojnie.
- A tu jesteście!- Zadowala kobieta podchodząc z Zosią do ukochanego.
Podniósł się z kolan i przygarnął ją do siebie i pocałował w usta.
- To, co? Idziemy na lody i frytki?
- Tak!- Zawołały zgodnie maluchy.

Przebudziła się, gdy zegar wskazywał dwadzieścia po jedenastej, a słońce dawno było już na niebie. Przetarła oczy i ziewając udała się do kuchni.
- Witaj córcia. Ty dziś do pracy nie idziesz?- Zapytał stawiając przed nią świeżo zaparzoną zieloną herbatę.
- Idę, idę tylko zaspałam. Dlaczego mnie nie obudziłeś?- W jej głosie zabrzmiała lekka pretensja.
- Ostatnio ciężko pracujesz. Powinnaś zadbać o siebie, odpocząć. Nie możesz żyć tylko pracą. Wykończy cię ta firma. A byłbym zapomniał…- uciął znikając na moment, po czym pojawił się z różowym bukietem i misiem.
Zaciekawiona wyjęła bilecik odkładając kwiaty i małą maskotkę na stół.
- To od niego prawda?
Podniosła wzrok na ojca. Wiedziała, o kogo pyta.
- Tak- potwierdziła krótko. – To od Marka- dodała ciszej.
- Ja myślę córcia, że powinniście dać sobie szansę…
- Tato- przerwała mu. – Ja i Marek jesteśmy tylko przyjaciółmi- zaakceptowała ostatnie słowo.
- A myślałem…- zaczął niepewnie uważnie ją obserwując. – Uważam, że naprawdę mu na tobie zależy. Kazał ci przekazać, że się nie podda i się zmienił.
- Ja nie chcę tego słuchać- przerwała mu ostro.  Wyrzuciła kwiaty i misia do kosza wraz z karteczką z napisem, Wybacz mi proszę, kocham cię M.’’
Niezniechęcony jej gwałtowną reakcją kontynuował:
- Rozmawiałem z nim trochę. Opowiedział mi o wszystkim. Był strasznie przygnębiony i smutny. Wychodząc stąd płakał. Mówił, że stracił cię przez swoją głupotę i teraz go nienawidzisz.
- To nie tak- zaprzeczyła automatycznie. – Nie ufam mu. Zranił mnie bardzo. Sprawił mi ogromny ból bawiąc się moimi uczuciami. Oszukując mnie i zwodząc. Wiem, jaki e prowadził wcześniej tryb życia.
Józef westchnął ciężko wiedząc, że nie zdoła jej przekonać by porozmawiała na poważnie z Dobrzańskim. Faktycznie z początku był wściekły na niego, bo zniszczył życie jego córce i sprawił jej ból. Jednak teraz dostrzegał w Marku zmianę. Wiedział, że drugi raz nie postąpi na tyle głupio, by znów ją stracić. Niestety do Uli nie trafiały żadne argumenty.
Przyglądała się swemu odbiciu w lustrze analizując w głowie wszystkie wydarzenia, rozmowy i przypadkowe spotkania, które miały miejsce w ostatnim czasie. Do tego dochodził też sen i rozmowa z ojcem w kuchni. Cieszyła się, że nikogo oprócz taty nie ma w domu.
Maciej zasypałby ją z pewnością dużą ilością pytań. Na które ona nie miałaby ochoty odpowiadać. Dość niezręcznie było jej rozmawiać o niej i Marku nawet z rodzicem.
Szymczyk też nagle zaczął trzymać stronę za Dobrzańskim. Dał jej wczoraj ten list i kazałby przeczytała. Posłuchała go. Przeczytała kilkukrotnie. A potem śniło jej się, że jest na placu zabaw z dziećmi. Dwójką niesfornych dzieciaków. Dwuletnią Zofią i czteroletnim Antonim.


Następne dni upływały na rozmyślaniu o nim i pracy. Nie zapytała go o tą wizytę u niej w domu. On również nie poruszył tego tematu. Nie wracali do łączących ich, kiedyś relacji. Wyglądał jakby całkowicie się poddał. Jego twarzy nie rozjaśniał już uśmiech. W szarych oczach zgasły te radosne iskierki, gdy na nią patrzył.
Oboje zagubieni i tak bardzo spragnieni swojego ciepła i miłości. Gorące uczucie wciąż płonęło w ich sercach. Ten płomień przyćmił żal i strach. Dobrzański obawiał się jej odmowy. Bał się odrzucenia. Wolał usunąć się w cień i być przyjacielem niż stracić całkowitą możliwość widywania jej i rozmowy z nią.
Ula od paru dni czuła się słabo. Raz oparła się o futrynę drzwi omal nie upadając. Zrzuciła to na nadmiar obowiązków i zmęczenie. Opadała z sił. Nieustannie gdzieś biegła, załatwiała. Sprawy związane z pokazem okazały się o wiele ważniejsze niż zdrowie.
Posiłki jadała strasznie nieregularnie, nie wysypiała się. Zagoniona niemająca czasu na myślenie o czymkolwiek. Niektórzy przyglądali jej się z niepokojem. Gasła w ich oczach. Twarz nabrała ostrzejszych rysów, a w oczach dominował nieustannie smutek.
Przystanęła przy windzie. Świat zaczął wirować, a ziemia usuwać się jej spod stóp. Na szczęście podbiegła do niej Violetta i ruszyły w stronę kanapy. Przysiadła czując się już nieco lepiej. Kubasińska pobiegła po Marka. Ula chciała tego uniknąć. Niestety nadal było jej słabo.
Zaniepokojony Marek przykucnął przy Uli i ujął jej dłonie w swoje patrząc intensywnie w jej błękitne tęczówki.
- Co się dzieję?- Usłyszała jego zatroskany głos.
- Nic, naprawdę nic- skłamała odwracając wzrok.
- Kochanie...Powiedz, co się dzieję- powtórzył stanowczo.
Na słowo, kochanie’’ zrobiło się jej gorąco, a serce zabiło mocniej.
- Jestem po prostu zmęczona. Nie spałam całą noc- zdobyła się na kolejne kłamstwo, chociaż to ostatnie akurat było prawdą.
Rany na ciele goją się szybciej niż rany na sercu. Nieraz one nigdy się nie goją.
- Wiem, że nie mówisz mi całej prawdy- odparł nie wypuszczając z uścisku jej rąk.
Nie wyrwała ich. Pracownicy firmy posyłali im ukradkowe, zaciekawione spojrzenia. Mężczyzna nie przejmował się, że ktoś ich zauważy. Dotknął wargami jej ust. Zastygła w bezruchu. Odsunął się szybko od niej zaskoczony, że nie odwzajemniła tej pieszczoty.
- Marek! – Zawołał go Krzysztof wychodzący z windy.
Kobieta skorzystała z okazji, że brunet zajęty jest rozmową z ojcem udała się do łazienki.
Tam zatrzymała się przed umywalką, nad którą wisiało duże okrągłe lustro i opłukała zimną wodą twarz.
Niespodziewanie zrobiło się jej niedobrze i pochyliła się nad muszlą klozetową. Po kilku minutach przetarła twarz papierowym ręcznikiem i oparła się o zimne płytki, siadając na zamkniętym sedesie. Podciągnęła nogi pod brodę i kołysząc się w przód i w tył rozpłakała się. Ktoś zapukał do niej kabiny słysząc płacz, lecz nie otworzyła.
Czuła się jak anioł z połamanymi skrzydłami spadający w czarną otchłań z prędkością światła. Domyśliła się, co oznaczają te objawy. Postanowiła, że nie powie mu dopóki nie upewni się, że to prawda.
Trzymała się jednak nikłej nadziei, że to fałszywy alarm i nie spodziewa się dziecka. Tkwił w niej żal, że nie byli ostrożni. Była zła zarówno na siebie jak i na niego, że pomyśleli o konsekwencjach. Jeden wyjazd, a zniszczył jej życie.
W drodze na autobus wstąpiła do apteki prosząc o trzy testy ciążowe. Po wyjściu na parne powietrze czuła, że znowu robi się jej słabo.
Dwa dni później w gabinecie ginekologicznym po raz pierwszy usłyszała bicie serca płodu. Nie planowała zostać matką i to nie był najlepszy czas na dziecko. Nie chciała być samotną matką pchającą ulicą wózek. Pragnęła osiągnąć coś w życiu, poznać kawałek świata. Zapomnieć o niespełnionej miłości i czerpać z życia pełnymi garściami. A nie siedzieć w brudnych pieluchach i wstawać po kilkadziesiąt razy w nocy do wrzeszczącego niemowlaka. Znosiła to przy Betti, gdy ich matka odeszła przedwcześnie.
Wchodząc na podwórko znała już odpowiedź na wcześniejsze pytanie. Jest w ciąży. Nie zamierzała na razie nikomu o tym mówić.

                         *****
Przez najbliższe dni udało się je zachować w sekrecie odmienny stan. Marek nie dociekał i była mu za to wdzięczna. Czuła się średnio ,ale nie dała po sobie poznać ,że coś jest nie tak. 
,,Wszystko w porządku'' - odpowiadała ,gdy ktoś ją zapytał. 
W poniedziałkowy ranek po cichu udała się po kawę . Alicji na szczęście nigdzie nie było. Jako jedyna znała jej tajemnice. Upiła łyk gorącej kawy i zamyśliła się. 
- Hej- przywitał się musnął ustami jej czoło. Wzdrygnęła się. - Przywitać się tylko chciałem- rzekł łagodnie unosząc ręce w geście kapitulacji. Spoglądała na niego nadal wrogo i milczała. 
-Dzwoniłaś już do drukarni?
- Właśnie miałam to zrobić ,ale naszła mnie ochota na kawę. Poza tym chyba jest za wcześnie. 
- Faktycznie- przytaknął spoglądając na zegarek. 
Zaparzył sobie kawę i ponownie na nią spojrzał. Stanął blisko niej i niby niechcąca dotknął jej ramienia. Zerknęła na niego przelotnie . 
Na korytarzu zrobił się szum. Usłyszeli Violettę i Sebastiana. 
Ula spojrzała znacząco na Marka i zadała mu nieme pytanie. Wzruszył ramionami i odstawiając pustą filiżankę po prostu wyszedł. 
Przytknęła dłoń do ust czując naglą fale mdłości i potrącając Violę udała się biegiem do łazienki.  

                                 ****
Godzinę później uchylając drzwi od gabinetu zauważyła Marka rozmawiającego z modelką ,która siedziała na blacie biurka i mówiła coś konspiracyjnym szeptem pochylając się w stronę mężczyzny. 
Ula zatrzasnęła pośpiesznie drzwi i miała już odejść ,ale przystanęła ,bo zrobiło się jej ciemno przed oczami i musiała czegoś się chwycić ,aby nie upaść.
- Poczekaj ! Ula !- rozległ się głos Dobrzańskiego po całej firmie ,ale dziewczyny już nie było. 
Wbiegła do windy połykając łzy i zaciskając dłonie w pięści. 
- Dupek ,drań ...  

Zerwała się z łóżka niczym rażona piorunem. Odrzuciła kołdrę na bok i otworzyła szeroko szafę. Z prędkością światła zaczęła wyrzucać z niej ubrania. Większa ich część wylądowała na podłodze zamiast na łóżku. Przyszykowała walizkę i wrzuciła niepoukładane ubrania. Wczoraj zapomniała się spakować. Na domiar złego zaspała i obawiała się, że ucieknie jej pociąg. Poszukała dokumentów wrzucając je na wierzch walizki i zapięła zamek. Ubrana w zwykłe beżowe spodnie, fioletową bluzkę i biały płaszcz po cichu wyszła z pokoju. W domu panował półmrok i panowała idealna niczym niezmącona cisza, co znaczyło, że pozostali domownicy jeszcze nie wstali. Zaszła jeszcze do kuchni przygotować sobie prowiant na drogę i opuściła budynek z mocno bijącym sercem. Uczucie strachu nie opuszczało ją, aż do zajęcia miejsca w pociągu.
Maszyna pędziła po torach, kobieta wpatrywała się w zbyt szybko zmieniające się obrazy za oknem. Zastanawiała się nad jednym. Czy, aby dobrze zrobiła uciekając? Zastawiając wszystko za sobą? Podjęła jedną z trudniejszych decyzji w swoim życiu.
Zdawała sobie sprawę, że ucieczką nie rozwiąże jej problemów. Nie sprawi, że ciąża zniknie, ale pieniądze w torebce mogły to zrobić. Część pożyczyła od Szymczyków, a resztę od Alicji. Dopytywali, na co jej, lecz opowiedziała im zmyśloną historyjkę. Ukryła przed nimi okrutną prawdę.
Nagle coś kazało jej nie robić tego. Ostrzegało ją przed tym wyborem. Zdusiła w sobie niespodziewany głos rozsądku.
Dotarła do wyznaczonego celu nieco przed czasem. Miała szansę jeszcze zrezygnować. Nie zawróciła. Drżały jej ręce, a żołądek ścisnął się boleśnie. W powietrzu pachniało deszczem i świerkiem. Uwielbiała deszcz ,lecz nie dziś. W głowie gonitwa myśli i coraz więcej możliwości. Był dla niej początkiem i końcem świata ,a jednak nie powiedziała mu  o ciąży. Duma zwyciężyła. Pozostała zimną suką ,choć w głębi kochała go nadal tak samo ,a może mocniej. udawała jednak ,że nie znaczy dla niej już zupełnie nic. A teraz mieli zostać rodzicami. A ona chciała pozbawić tą małą istotkę życia . 
Zaufać sercu ? Ta miłość przyszła nagle jak wiosenna burza. Zawładnęłęś moimi zmysłami. Jak mam się przed Tobą bronić ? 
Upłynęła godzina, a ona nadal stała przed dużym biało- zielonym budynkiem. Przekroczyła próg gabinetu i zerknęła na fotel. Lekarz w towarzystwie asystentki założyli już rękawiczki i byli gotowi do zabiegu. Ula stała jak posąg i ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Przełknęła nerwowo ślinę, a z oczu trysnęły niczym z fontanny łzy.
          _____________
Pozdrawiam wszystkich świątecznie 💖💝💙