Strona Główna

piątek, 24 lutego 2017

,,Bolesna strata'' 10

Uwaga: Rozdział zawiera brutalne ,krwawe sceny oraz wulgaryzmy !

"W życiu każdego człowieka nastaje chwila, kiedy musi zdecydować, czy pójść z żywymi, czy z umarłymi. Ta chwila trwa teraz, zanim zesztywniejemy. Potem jest za późno."

Ściana lodowatego deszczu zniekształcała obraz roztaczający się w mroku, uniemożliwiając dostrzeżenie czegokolwiek.
 Markowi nie udało się daleko uciec. Słyszał w oddali niosące się echo butów uderzających o  mokry asfalt. W oddali miasto zaczęło nocne życie. Do bruneta uliczny zgiełk był niezrozumiałym hałasem.
Chaotyczne myśli biegły w różnych kierunkach. Liczyło się, by przeżyć. Adrenalina pozwoliła mu nie upaść. Musiał być silny. Nie dla siebie, ale dla niej. Brakowało czasu na zastanowienie się, zebranie myśli i uporządkowanie emocji, jakie nim kierowały. Ból atakował jego ciało. Zaczął powoli słabnąć. Nie oglądając się za siebie, biegł na ile pozwalało zmęczone, ranne  i obolałe ciało. Przydały mu się teraz poranki spędzone w parku na joggingu. Od dziecka sport obecny był w jego życiu. W biegach przełajowych zajął w drugiej klasie liceum pierwsze miejsce. Z Sebastianem dawniej grał w koszykówkę, lecz po narodzinach syna Olszański skapitulował. Kiedyś byli największymi podrywaczami w Warszawie, a teraz jeden z nich wiódł życie singla, a drugi miał żonę i dziecko.

 Kobieta poruszyła się na jego rękach i uchyliła powieki, lecz z jej gardła nie wydobył się nawet najcichszy szept. Gonili go i nieuchronnie zbliżali się z każdą chwilą.
Poczuł mocne szarpnięcie. Jeden wyrwał mu z rąk Ulę, a drugi uderzył w głowę. Ból rozsadzał czaszkę, a świat zawirował. Objęty mrokiem upadł na brudny chodnik. Po upływie około pięciu minut z wysiłkiem podniósł się z ziemi. Zarówno twarz jak ręce miał od błota. Wytarł je w przemoknięty, rozdarty płaszcz i próbował dostrzec mdłym świetle przydrożnej lampy, Ulę.
- Ma..rek- wyjąkała słabym głosem kobieta.
Rozmawiali przez krótką chwilę między sobą.  A jeden nie puszczając Uli wnikliwie obserwował bruneta.
- Jesteś pewny, że to żona zmarłego Dmitrija?
- Nie jestem żoną...Nie znam Dmi...
Zmarłego?
- Jak to, kurwa nie znasz?- warknął potrząsając nią jak szmacianą lalką.– Kim jesteś?! No, kim!- wydarł się.
- Nie... Zabijajcie mnie, ani mojego dziecka...Proszę...
Marka wmurowało w ziemię. Przełknął głośno ślinę, nie mogąc patrzeć na to wszystko.
O czym ona mówi? Jakie dziecko?
- Zostawcie ją- wymamrotał.
- Zamknij się albo obije ci ryj- zwrócił do niego mężczyzna. – W ogóle znam cię koleś… Jesteś  ten pajac z tego szpitala.  Dmitrij mówił, że Marek Dobryjski czy coś tam.
- Dobrzański- poprawił go zduszonym głosem.
- A ty?- Zwrócił się do Uli.
- Nie!- krzyknęła. – Nic nie powiem! Jeśli zabijecie moje dziecko...
- O kurwa- wyrwało się jednemu. – Jesteś w ciąży?
Przez kilka sekund zapanowała martwa  cisza. Powietrze stało się jakieś inne.
Dobrzański kompletnie już nie wiedział, o co jej chodzi. On o ciąży nic nie wiedział.
W czym niby ma to kłamstwo pomóc?
- Odpowiadaj!- potrząsał nią i ścisnął ramię, aż skuliła się z bólu.  – Z Iwanow, prawda?
- Nie – odpowiedziała. – Z moim mężem.
 Mężczyzna przejechał jej nożem po ramieniu, a szkarłatna ciecz spłynęła po mokrej skórze mieszając się z deszczem.
Brunet zamknął oczy z przerażenia. Poczuł ukłucie w sercu.
- Nie wierzę ci- mruknął tuż przy jej uchu. 
- Kocham go!
- Zostawcie moją żonę!- Wtrącił podniesionym głosem Marek. – Nie słyszycie?!
- Myślisz ,że uwierzymy w tą bajkę?
Popchnęli mocno kobietę i runęła na twarde ,brudne podłoże. 
Ula z rozpaczą stwierdziła, że nie uda się jej wstać. Krew sączyła  z rozciętej wargi i ramienia powodowała nieprzyjemne pieczenie. Poczuła jej metaliczny smak. Zimne krople potu spłynęły Markowi po czole. Jeszcze bardziej przyleją  hebanowe kosmyki włosów do skóry. Ciało ogarnęły dreszcze. Trzęsły mu się ręce. Uszedł kawałek chcąc podejść do Uli  ,ale został uderzony w głowę przez jednego z osiłków.   Po chwili Marek leżał twarzą w kałuży ,która zabarwiała się na czerwona nie inaczej było z Ulą.
Dwadzieścia minut później na samochodzie Dobrzańskiego zaczęły pełzać płomyki ognia ,a następnie nastąpiła eksplozja.  Płonące Drzwi od samochodu runęły nieopodal Uli i syknęły po zetknięciu z wodą. Niestety zdążyły ją poparzyć. Nad nimi fruwały oderwane fragmenty auta.
Zbiegli się ludzie. Otoczyli ich w koło i bali się podejść bliżej.  Czarne kłęby dymu wciąż unosiły się w powietrzu.
Młody mężczyzna przedarł się przez tłum zszokowanych , bieżnie przyglądających się ludzi i podbiegł najpierw do mężczyzny . Zachowując zimną krew poszukał pulsu. U kobiety był ledwo wyczuwalny, a u mężczyzny w ogóle go nie wyczuł. Przypuszczał jednak, że mężczyzna żyje. Chociaż dramatyczny jego widok wyraźnie temu przeczył.

Tłum zgęstniał. Niektórzy rozmawiali przez telefon ,a inni szeptali i rozglądali się nerwowo. Powstał niemały szum. Porywisty wiatr omal nie wyrwał kobiecie w jasnym płaszczu ciemnej parasolki. Deszczowe krople wciąż leciały z nieba. Rozległ się głośny sygnał i zamigotało niebieskie światło. Sanitariusze kazali odsuwając się ludziom i młodemu człowiekowi ,który wezwał pogotowie. 
Sanitariusze ostrożnie wzięli zakrwawione ciała na noszę. 
- Ula - to imię zawisło w powietrzu . Założyli mu maskę tlenową i zapakowali go do karetki. 
 Powieki kobiety leciutko drgnęły ,ale nie otworzyła oczu. Lewa ręka zsunęła się z noszy i zawisła bezwładnie. Szkarłatne krople skapnęły na ziemię . Niebo ponownie zasnuły ciemne chmury. 

                                                    *****
Zapewnienia męża nie uspokoiły blondynki. W głowie nieustannie przeplatały się sceny jak  z horrorów. Z niewyjaśnionych powodów obawiała się, że Ulę spotkało coś naprawdę złego. Maciej starał się zachować zimną krew i nie okazywać tego, że również niepokoił się o kobietę, która była dla niego jak drugą siostrą. Teraz nie miał już biologicznej.
Patrycja podeszła do okna i zapatrzyła się w jakiś punkt przed sobą. Na zewnątrz dawno zapadł mrok, a deszcz padał nieprzerwanie od paru godzin. Słowa męża do niej nie docierały. Stały się bełkotem. Nie podjęli jeszcze decyzji odnośnie małej. Potrzebowali czasu, a niestety mieli go bardzo mało.
- Ewelina chciałaby byśmy zapewnili małej pełną rodzinę – odezwał się po długiej ciszy Szymczyk. – Nikt oprócz nas nie obdarzy ją miłością i nie zapewni bezpieczeństwa.
- Chyba masz rację- odpowiedziała niezupełnie przekonana. – Możemy znaleźć jej rodzinę zastępczą albo …
- Nie!- zaprotestował ostro mężczyzna. – To moja siostrzenica. Nie chcę ,by zniszczono jej dzieciństwo. Ona nas potrzebuje. Patka uwierz, że poradzimy sobie.
- Nie rozmawialiśmy jeszcze z Kasią i Łukaszem – wtrąciła.
- Myślę, że zaakceptują Oliwkę- rzekł pewnie Maciej i podszedł do żony i przytulił ją.
Patrycja wróciła do popołudniowego incydentu.
- Spójrz na tą małą. Wyrośnie z niej niezła ladacznica. Pewnie jest po jakimś ćpunie albo alkoholiku- zwróciła się kobieta w czarnej garsonce do drugiej, która poprawiała teraz usta karminową szminką.
- Przestańcie! – krzyknęła niespodziewanie Patrycja posyłając im wściekłe spojrzenie. Kipiała ze złości.
- Nie umiecie uszanować pamięci o zmarłych?! Oliwka nie jest niczemu winna, a już na pewno nie miała wpływu, kto jest jej tatą. Według was jest to teraz, aż tak ważne? Nie to by zapewnić dziecku spokój, otoczyć opieką i miłością? To biedne dziecko zostało na świecie samo. Nie ma nikogo. To jeszcze malutkie dziecko. Nie ma nawet dwóch lat- dostała słowotoku wytrącona z równowagi.
- Nie wtrącaj się dziecko. Nie znałaś tej Eweliny, a niepotrzebnie stajesz w jej obronie. To dziwka!
- Basta! Wynoście się- wysyczała przez zaciśnięte zęby i poczerwieniała na twarzy, a zielone tęczówki nabrały dzikiego blasku.
- Nasza noga więcej tu nie powstanie- oznajmiła jedna z kobiet zimnym, wyniosłym tonem.
, Całe szczęście’’  pomyślała blondynka.
Po ich wyjściu Patrycja udała się do kuchni i opróżniła szklankę zimnej wody, by ochłonąć. Nie znała ojca małej, ale nie potępiała Eweliny. Przypuszczała po prostu, że młoda dziewczyna zakochała się, a on zwiał, gdy powiadomiła go o ciąży.
Uciekł przed odpowiedzialnością. Z tego, co orientowała się Ewelina nie otrzymywała alimentów. Nawet się o nie ubiegała. Pomijała ten, jakże istotny rozdział w życiu.
Patrycja nie lubiła tajemnic zwłaszcza rodzinnych skrywanych latami. O chorobie oraz koniecznym przeszczepie brat dziewczyny oraz żona dowiedzieli się też stosunkowo późno. W sumie, jako jedni z ostatnich, bo nawet przyjaciółka znała prawdę wcześniej.

                               ***
Wyswobodziła się z objęć męża i zerknęła z lękiem na zegar. Maciej od razu wyczuł jej zmianę nastroju. Nie śpiesząc z wyjaśnieniami chwycił kurtkę, kluczyki oraz portfel.
- Dokąd ty się wybierasz?- Usłyszał jej zaniepokojony  za plecami głos, gdy zakładał buty.
- Pojeżdżę po mieście. Telefony Uli i Marka milczą i zaczynam się bać, że natrafi na jakiś bandziorów. Może nawet tych, którzy poszukują od kilku dni. Zgwałcili dziewczynę, która się powiesiła – zakończył wypowiedź. – W wiadomościach ostatnio mówili- wyjaśnił pośpiesznie widząc zdezorientowany i przerażony wzrok żony.
- Uważaj na siebie. Jedź ostrożnie- poprosiła i pocałowała go w usta zanim wyszedł.
Oliwia przystanęła na kanapie tuląc w rączkach brązową maskotkę. Wzięła ją na ręce i zaniosła do pokoju, układając w łóżku swojej córki. Przypatrywała się małej szatynce  i ściągnęła jej granatowe buciki.
Za piętnaście pierwsza głaskała po ciemnej główce dziewczynkę i usiłowała ją uspokoić. Oliwka płakała i wołała mamę. Przyjaciółka i jednocześnie sąsiadka opiekowała się małą podczas choroby Eweliny i przyprowadzała nawet dziewczynkę do szpitala, chociaż lekarze zabraniali wchodzić do sali. Raz była w szpitala, raz w domu. Umarła jednak na stole operacyjnym. Miała mieć przeszczep i żyć, a stało się inaczej. Niestety była przyjaciółka Eweliny niedługo wyjeżdżała do Islandii i nie mogła dłużej opiekować się małą. A Patrycja zastanawiała się czy nadaje się na opiekuna prawnego. Ponieważ siostra Maćka nigdy nie wyszła za mąż, a ojciec dziecka był nieznany. Dziewczynka miała  nazwisko panieńskie matki czyli Szymczyk. 
- Mama – pocierała oczka i pociągała noskiem. – Mama!
Kobiecie krajało się serce słysząc zapłakany dziecięcy głosik Oliwki wołającą mamę. Nadaremnie szukała w głowie odpowiedzi na jedno nurtujące pytanie. Jak powiedzieć niespełna dwuletniemu maluchowi, że mama umarła i nie wróci? Oliwia była za mała, by cokolwiek zrozumieć. Niektórzy dorośli nie potrafią poradzić sobie z śmiercią bliskiej osoby. Nawet po upływie czasu. A ,co dopiero taki maluch.  Dla każdego człowieka jest to bolesny cios i każdy w sposób indywidualny przechodzi żałobę. 
                      ****

- Pan jest kimś z rodziny Marka Dobrzańskiego? –Zapytał starszy lekarz wyrastając przed Szymczykiem niczym spod ziemi. Mężczyzny podniósł głowę i wbił zmęczone spojrzenie w doktora.  Całą noc nie zmrużył oka siedząc na poczekalni w szpitalu. Wypił już tyle kofeiny, że dziwił się, że nie zszedł jeszcze na zawał. Żona dzwoniła godzinę temu mówiąc, że mała nie chcę spać i ciągle płaczę. Była za mała, by zrozumieć, że nie zobaczy więcej mamy.
- Najlepszym przyjacielem- odparł krótko Maciej. – I pracujemy razem. Znamy się od kilku lat- dodał.
- Rozumiem. Czy ma pan kontakt z kimś z rodziny?- Doktor poprawił okulary na nosie w drucianej oprawce.
- Znam jego rodziców – rzucił.
- To proszę ich powiadomić, by jak najszybciej pojawili się w szpitalu- oznajmił bezbarwnym tonem mężczyzna.
-Co z Markiem?- zaniepokoił się Szymczyk.
- Potrzebna jest transfuzja krwi inaczej…
- Proszę niech pan nie kończy- przerwał mu gwałtownie Maciej. – A Ula?
W jaskrawym świetle jarzeniówek na szpitalnym korytarzu zjawili się nagle policjanci.
Jankowski pokazał lekarzowi oznakę i zadał kilka pytań dotyczących  pacjentów przywiezionych w stanie krytycznym. Mężczyznę i kobietę. Lekarz przekazał im niezbyt dobre informację .  Stan lekko się poprawił ,ale nie na tyle ,aby mówić ,że minęło ryzyko. 
- Pan Maciej Szymczyk?- Zapytał młody mundurowy z ciemnymi głęboko osadzonymi oczami i ciemnej karnacji.
- Tak, a o co chodzi?
- Mamy do pana kilka pytań, ale musi pan udać się z nami na komisariat- oznajmił oschło starszy.
- Teraz?- Chciał się upewnić.
Policjanci przytaknęli zgodnie. Szymczyk podążył za mężczyznami. To nie wróciło nic dobrego.
                                        ****
- Twierdzi pan, że nic nie wie na ten podpalenia samochodu?- Brązowooki wbił w niego chłodne spojrzenie i przyglądał się wnikliwie jego twarzy.
- Nie- odparł bez zająknięcia. – Ktoś podpalił mu samochód?
- Tak. Nie wiedział pan?- Zdumiał się podkomisarz Jankowski.  Zaś drugi komisarz Władek wyszedł na moment, by zapalić.
- Nie miałem pojęcia- odparł wstrząśnięty Szymczyk.
- Czy Marek Dobrzański miał wrogów?
Mężczyzna pokręcił głową z dezaprobatą.
- Tak czy nie – powiedział z naciskiem Jankowski.
- Nie przypominam sobie. Marek jest prezesem dobrze prosperującej firmy. Od pięciu lat mieszka sam. Nic mi nie wspominał o żadnych wrogach. Większość go lubiła- starał się mówił opanowanym głosem.
- Nikt mu nie groził? Nie wysyłał listów z pogróżkami?
- Gdyby tak było wiedziałbym- rzekł poważnie. – Nie ukrywałby tego.
Podkomisarz okrążył stół i ponownie spojrzał na Szymczyka.
- A Drimitrij Zajcew mówi panu, coś?
- Nie - odparł krótko.
- Naprawdę nic?
Z czarnej teczki wyjął jego fotografie i położył na brązowym blacie. Maciej błądził wzrokiem po szarych ścianach i czuł jak zimny pot oblewa jego ciało.
- A Sisinij?
- Mąż Urszuli mojej przyjaciółki, która aktualnie przebywa w szpitalu- ożywił się nagle Maciej.

Półgodziny później wreszcie opuścił komisariat. Kompletnie zdruzgotany tym, czego się dowiedział. Marka i Ulę usiłował ktoś pozbawić życia. W dodatku podpalili samochód bruneta i zwiali. 
- Czasami ludzie to bestie - wypowiedział na głos myśli . - Oby ten Rosjanin zdechł- dodał rozjuszony i z trudem zmiął przekleństwo w ustach. 

środa, 15 lutego 2017

,,Rytm naszych serc'' Miniaturka

Mini z okazji Walentynek z lekkim opóźnieniem. Narracja pierwszoosobowa z perspektywy Uli. Pozdrawiam Wszystkich ;).

,,Rytm naszych serc''
Miniaturka

Obserwując parę tańczących przy wolnej melodii ogarnął mnie bezdenny smutek. Otulił niczym mgła moje serce. Czułam się jakbym w tej sekundzie utraciła kogoś bliskiego.
- Proszę państwa o chwilę uwagi- usłyszałam jego łagodny głos.
W pomieszczeniu zaległa cisza. Wszyscy zwrócili spojrzenia ku kobiecie w krwistej sukni i mężczyźnie w czarnym garniturze.
Przy moim stoliku zjawiła się blondynka chwytając kieliszek z szampanem i obdarzyła  uśmiechem blondyna, w brązowej marynarce. Na pierwszy rzut oka widać ,że się kochają. Pożerając spojrzeniami ,czego nie dostrzegałam między młodym Dobrzańskim ,a jego dziewczyną widując ich na firmowym korytarzu. Do firmy trafiłam dwudziestego drugiego czerwca z ogłoszenia znalezionego w Internecie. Na łut szczęścia ,długo czekałam. Poszukałam informacji na temat młodego prezesa i firmy Febo& Dobrzański. Podpieram podbródek na ręce i przywołuje w pamięci wspomnienia z początków w pracy. 

Spoglądam w górę na wielki gmach firmy. Od szyb odbijają się promiennie słoneczne. Patrzę na szyld i utwierdzam się w przekonaniu ,że dobrze trafiłam. Poprawiam  grzywkę ,która opada na oczy. Poprawiam okulary .Podchodzę do szklanych drzwi i spotyka mnie niemiła niespodzianka. Pocieram ręką delikatnie czoło i odwracam się. Wmurowuję mnie w chodnik. Z budynku wychodzi mężczyzna. Z potarganymi hebanowymi włosami ,w błękitnej koszuli i tymi niesamowitymi oczami. Koloru nie jestem w stanie określić. Stoję z otwartymi ustami ,a po chwili wołam.
- Proszę pa..- głos więźnie mi w gardle.
- Nie mam więcej – oznajmia beznamiętnym tonem dając mi dziesięć złotych. Ściskam banknot w ręce nie zauważając nawet ,kiedy mężczyzna się oddalił. Odjeżdża czerwonym wozem ,którego marki nie potrafię określić, mimo że brat interesuje się   motoryzacją. W końcu wpuszcza mnie miły ochroniarz. Przyszłam za wcześnie. Cieszę się ,że nie wypiłam rano tych ziółek ,bo pewnie zasnęłabym nie dotarłszy na rozmowę kwalifikacyjną.
Szczupła brunetka kieruje mnie do działu kadr. Na miejscu zastaję blondynkę z perfekcyjnym makijażem i figurą modelki. Również ubiega się o stanowisko sekretarki.
Pierwsze dni upłynęły ekspresowo. Pokaz w pomarańczarni należałby do udanych ,gdyby nie moja głupia wpadka z mikrofonem. A to nie był koniec katastrofy. Niechcąco potrąciłam modelkę ,a czerwona plama zdobiła białą koszulę mojego przyszłego pracodawcy. Szare tęczówki nabierają dzikiego błysku ,a zaciśnięta szczęka zdradza emocje władające mężczyzną. Wybiegł nie oglądając się. Ludzie taksowali spojrzeniami. Spuściłam głowę i ogarnął mnie wstyd.
Siedząc na schodach marzyłam o tym by ten dzień się już skończył. Zauważając młodego Dobrzańskiego pobiegłam za nim. Usiłowałam się wytłumaczyć ,przeprosić. Posłał mi lodowate spojrzenie.
Zamknęłam oczy ,gdy wsiadał do czerwonego auta. Mam złe przeczucia. Odwracam się i rozlega się głośny huk.
 Zastygam w bezruchu ,by po minucie biegnąc ,co tchu w piersiach  do  płonącego samochodu. Przerażenie prawie odbiera mi oddech. Bez namysłu uderzam nogą w drzwi pojazdu i próbuję go wydostać. Cudem się udaje. Odciągam mężczyznę od płomieni . Jest nieprzytomny. Jednego pragnę najbardziej na świecie. Żeby przeżył. Opadam z sił. Te chwile grozy potęguje wybuch samochodu. Z rozciętej rany bruneta broczy krew. Opadam z sił.
Marek wychodzi cało z wypadku. Po wyjściu ze szpitala zwołuje pracowników i wręcza kwiaty Violetcie dziękując za uratowanie życia nieświadomy ,że to dzięki mnie ocalał.
Mijają tygodnie niewiele zmieniające w moim życiu oprócz poprawy budżetu domowego. Kupiłam Beatce,Jaśkowi i ojcu drobne upominki i cieszę się móc widzieć Marka codziennie,w firmie.  Zauroczenie nie mija. Z upływem czasu uświadamiam sobie ,że to nie ,tylko fascynacja ,a rodzące się w mym sercu uczucie. Uczucie nie mające prawa się pojawić. Ono skomplikuje jeszcze bardziej i tak zagmatwane moje życie. To dziwne ,ale dopóki tu nie trafiłam ,nie musiałam kłamać .Oszukiwać bliskich. Zwłaszcza przyjaciół. 
W dodatku łudzę się ,że zostanę zauważona przez największego playboya w Warszawie i nieodpowiedzialnego człowieka. Potrafi nie jednemu zepsuć dzień. Raz nieźle zabalował . Pewnie razem z tym przyjacielem ,bo on też wyglądał ,jak z krzyża zdjęty.
Podrzucił mi dwie zielone teczki i kazał je przejrzeć. Potem doszły jeszcze trzy segregatory. Miałam znaleźć umowę ,którą niedawno podpisał z Niemcami. Pamiętam to dokładnie. Pełniłam rolę tłumaczki. Ingrid chwaliła mnie ,a ja czułam dumę. Wreszcie zostałam  doceniana i pochwalona. Marek rzadko to robił ,a za zatrudnienie Violetty udusiłabym go gołymi rękami. Blondynka nie posiada żadnej wiedzy na temat finansów. Praktycznie prawie nic nie robi. Czasami coś skseruje albo zrobi kawę. W dodatku ohydną. Marek podziela moje zdanie na temat kawy. Szkoda ,że w innych sprawach mamy nieco odmienne zdania.
Paulina to diabeł w ludzkiej skórze. Naburmuszona ,wiecznie niezadowolona z uniesioną głową i pragnąca by traktować ją ,jak królową Anglii ,bądź inną.
Siedząc przy biurku ślęczę nad cyferkami i mój mózg domaga się odpoczynku. Ta praca wykańcza mnie ,a jednocześnie kocham ją. Nie tylko ją.
- Hej ! – rozbrzmiewa za plecami  wesoły męski głos.
Wystraszona przez nieuwagę strącam stos piętrzących się na biurku papierów ,a one pokrywają podłogę. Biorę do rąk kawę ,ale filiżanka wypada mi z nich  ,gdy on znajduje się ,tak blisko.
- Ups- mówię  i wychodzę zza biurka. Mam zamiar prędko pozbierać te papiery. W jednym momencie schylamy się po nie ,a nasze dłonie stykają się. Przenika mnie dreszcz. . Z zarumienionymi policzkami wbijam wzrok w podłogę. Milczymy wpatrując się w swe oczy. Dzielą nas milimetry. Koncentruję uwagę na jego ustach. Tknięta impulsem dotykam je swoimi. Odwzajemnia pieszczotę. Całujemy się . Nie biorąc pod uwagę tego ,że ktoś może zaraz się zjawić . Przyłapać nas .
- O przepraszam
Na dźwięk czyjegoś głosu odsuwamy się od siebie. Dotykam warg siedząc w dalszym ciągu na podłodze. Tak zastaję mnie Kubasińska z pudełkiem pomidorów.
- A tobie ,co ? – pyta. – Chodzić nie umiesz i się przewracasz?
- Nie- burczę i podnoszę się poprawiając kremową spódnicę.
W pamięci mając wciąż smak ust Marka.
Zamyślona nie zauważam opustoszałego biura . Wyłączam komputer. Zbieram rzeczy i ruszam ku windom .
- Ula ,zaczekaj - woła Marek.
- Słucham ? Zapomniałam o czymś? Miałam zostać dłużej ? – zasypuję go pytaniami nie dając dojść mu do słowa.
- Nie- odpowiada. – To ,co się  dziś wydarzyło … – milknie. Drapie się  po potylicy ,a ja przyglądam się mu uważnie.
W następnym tygodniu są święta Bożego Narodzenia. Czas spędzany z najbliższymi.
- Wchodzisz?
- Nie znaczy tak – odpowiadam zmieszana.
Atmosfera w windzie się zagęszcza. Mierzymy się spojrzeniami. Zapach perfum mąci mi zmysły.
- Nie planowałam tego . ..to się po prostu stało – zaczynam nie mogąc znieść jego przenikliwego spojrzenia.
- O czym ty mówisz?- unosi wysoko brew .
- Niczym – kłamię obawiając się wyznać prawdę.
Wybiegam omal nie tracąc równowagi. Boję się ,że okażę słabość i zostanie to źle przez niego przyjęte. Nie chcę stracić pracy .Zerwać nici nas łączącej . Nici przyjaźni.
Biegnąc słyszę swe imię ,lecz nie zatrzymuję się. Mam dość. Tego miejsca. Marka. Tej niespełnionej miłości.
W domu wykręcam się zmęczeniem i zamykam w pokoju. Leżąc z twarzą w poduszce połykam łzy i czuję się winna . Dopuszczając serce do głosu. Pozwalając, by uczucia zawładnęły mym ciałem i duszą.
Nazajutrz nie zjawiam się w pracy. Jako powód podaję przeziębienie. Alicja mi nie wierzy ,gdy rozmawiamy przez telefon.
Po świętach Marek jest wyłącznie szefem. Nikim więcej. Nie prowadzimy już otwartych rozmów ani w biurze ,ani poza nim.
Brakuję mi tego. Ta miłość nigdy się nie spełni. To nierealne marzenia.
Paulina i Marek afiszują się ze swą miłością w całej firmie. Udają zakochanych ,ale ja widzę jakie to sztuczne. Nie darzą się silnym uczuciem. W sekrecie zdradziła mi to Ala. Czasem się kłócą ,a potem znów  grają zakochanych.
- Ula, zasnęłaś?- Alicja macha mi ręką przez oczami.
- Nie , zamyśliłam się. 
Otrząsam się ze wspomnień , powracając do teraźniejszości.
- Bez sensu jest tak udawać- wymyka mi się ,a słowa zawisają w powietrzu.
- Co ,udawać?
- Miłość – odpowiadam bez zająknięcia.
- Ja nie udaję –  Marek przysiada na krześle.
- Nie – udaję zdziwienie.
- Nie – powtarza stanowczo. -  Chciałem to zrobić ,ale coś  . . .- ucina i delikatnie głaszcze mój policzek. - Zatańczysz?- spogląda mi w oczy czekając na odpowiedź.
- Tak- zgadzam się automatycznie ,podając dłoń.
Tańczyliśmy niemal płynąc po parkiecie w blasku kolorowych świateł. Paulina oburzona wybiegła z bankietu. Nie może znieść współczujących spojrzeń. Miały być zaręczyny ,a wyszła klapa. Nie oświadczył się. Jutro napiszą o tym w niejednym brukowcu. Panna Febo z pewnością zwieje z kraju i poczeka ,aż wszystko ucichnie. Tego wydarzenia o nieudanych zaręczynach nikt nie zapomni.   Zastanawiałam się dlaczego. Leciała kolejna melodia ,a my wtuleni w siebie. Przymykamy powieki. Kołyszemy się w rytm melodii, rytm naszych serc. 
Wsłuchuję się w kolejne słowa  angielskiej piosenki doszukując się w niej sensu i nawiązania do nas. Cicho nucę znając ją na pamięć. Często leci w radiu. Ktoś nawet zaśpiewał na weselu na którym byłam cover w wersji polskiej i przyznaję ,że w oryginale brzmi zdecydowanie lepiej to i wykonanie dedykowane  nowożeńcom. ,spodobało mi się.
.


,,Ponieważ nie chcę stracić Ciebie teraz,

Szukam dobra w innej połowie mnie.

Największe? W moim sercu.

Tu jest przestrzeń, ale teraz Ty jesteś w domu.

Pokaż mi jak walczyć dla teraźniejszości.

I będę mówić Tobie kochanie, to było łatwe.

Wracam do Ciebie, raz zrozumiałem to,
Ty byłaś tu cały czas.
To jest tak jak Ty jesteś moim lustrem.
Moim lustrem wpatrującym się we mnie.
Ja nie mógłbym dostać nic większego.
Z nikim więcej obok mnie,
i teraz to jest jasne jak ta obietnica,
że my jesteśmy zrobieni z dwóch odzwierciedleń w jedną.
Ponieważ tak jest jak Ty jesteś moim lustrem.
Moim lustrem wpatrującym się we mnie,wpatrującym się we mnie...''

                         
 Zamknęliśmy powieki i nic się nie liczyło. Tylko taniec. Bicie naszych serc.
- Nie wiedziałem ,że tak dobrze tańczysz- uśmiecha się i kierujemy się do 
stolika. Czuję suchość w ustach.
Wypijam podany przez Marka kieliszek z szampanem i tonę w jego szarych tęczówkach. Oddech przyspiesza.

                              ****
- Zjadłbym ,coś ,a ty?- głowa Marka wychyla się zza drzwi.
Uśmiecham się.
Jest czerwcowy wieczór ,a my siedzimy po godzinach w pracy.  Kiwam głową i biorę torebkę. Poprawiam biała sukienkę w niezapominajki . Przygładzam potargane włosy. Zawsze takie są ,a poświęcam im codziennie rano sporo czasu. Może nie tyle ,co Viola swoim paznokciom .
Objadając się pączkami z lukrem ,wcześniej zapiekankami idziemy w kierunku Wisły. Rozmawiamy o przeszłości. Niechętnie odpowiada na moje pytania o te niedoszłe zaręczyny.
- Paulinę znam od lat. Rodzice jej i Aleksa zginęli dawno temu. Wychowywaliśmy się razem ,a potem zostaliśmy parą. Moi rodzice liczyli na ślub i wnuki ,ale w ostatnim momencie zrozumiałem ,że popełniam błąd. Unieszczęśliwię zarówno ją jak i siebie
-ciągnie dalej. - Nie wyobrażam sobie życia z nią ,a z kimś innym. Raz zachorowałaś na grypę i nie było cię kilka dni ,a ja niemal oszalałem. 
- Dzwoniłeś ,co dziesięć minut pytając ,czy nic nie potrzebuje. Wypytywałeś o zdrowie i  byłeś gotowy , w każdej chwili pojawić się w Rysiowie- wypominam mu ,choć to miłe ,że niepokoił się o mój stan . 
- Martwiłem się. Mówiłaś ,tak zachrypniętym głosem. 
- To zdecydowanie były  najgorsze walentynki w  moim życiu- mruczę cicho. - Nie chcę ich wspominać. Do następnych jeszcze daleko. 
Chciałabym je spędzić z Markiem. 
- Następne spędzimy razem - mówi ,a ja milknę z wrażenia. 
To ciekawe ,bo ja nic o tym nie wiem. Czyżby czytał mi w myślach i wiedział ,że tego pragnę? A może on pragnie tego samego ,co ja? Nie ,jesteśmy wyłącznie przyjaciółmi.
Ściągam buty i siadam na zimnym piasku. Płynąca woda i  rosnące na brzegu trzciny nucą miłosną balladę. Nie zważając na nic Marek przysiada obok . Milczymy. Zapatrzeni w atramentową wodną taflę i gwieździste niebo mamy wrażenie ,że śnimy. Przepiękny sen z którego żadne z nas nie chce się obudzić. Drżę i pocieram  zimne dłonie.
- Zamarzniesz- odzywa się z nutą troski w głosie. Kładzie na mych nagich ramionach marynarkę. Siedzę z głową ułożoną na jego ramieniu i wsłuchuję się w nocną ciszę przerywaną dźwiękami natury. Chłodny wiaterek smaga nasze twarze. Ku mojemu zaskoczeniu Marek odwraca głowę i całuje . Najpierw delikatnie ,a następnie zapamiętale ,namiętnie . Nie wzbraniam się przed jego dotykiem. Nieco  zapominamy się.
- Kocham cię – wyznaje.
Mrużę niebieskie oczy i podnoszę się z piasku. Otrzepuję drobinki przylegające do skóry i posyłam mu przelotne spojrzenie.
- Co?- pytam.
- Zakochałem się w tobie. Zrozumiałem to na bankiecie, kiedy tańczyliśmy. Znaczy podejrzewałem to w czasie twojej choroby i nieobecności w pracy ,ale  . ..
- Kocham cię- szepczę ,a głos mi drży.
Usiłuję zapanować nad łzami wzruszenia. Spływają po mej twarzy.  Unosi podbródek i robi krok bliżej. Stoimy naprzeciwko siebie.  Nasze usta odnajdują się i łączą w czułym pocałunku. Wtulam się w ukochanego i chłonę zapach wody kolońskiej . Jestem niewyobrażalnie szczęśliwa ,po roku wreszcie odwzajemnił moją miłość.

                                ****
Mijam witrynę sklepową i zauważam prześliczne malutkie ubranka. Na środku stoi manekin odziany w niebieskie spodnie  na szelkach  i koszulę w kratkę . Ściskam ramiączko torebki i oniemiała patrzę na malutkie buciki. Wchodzę do sklepu. Rozbrzmiewa dźwięk dzwoneczków ,gdy popycham drzwi.
- Pomóc w czymś?- pyta miła kobieta po czterdzieste w turkusowym żakiecie i czarnej dłuższej spódnicy.
- Tak , szukam czegoś …wyjątkowego i  . ..- zastanawiam się.
- Szuka pani ,czegoś na prezent? Chrzciny? Urodziny?
- Dowiedziałam się właśnie ,że spodziewam się dziecka- mówię nie kryjąc radości . W głębi duszy zastanawiam się ,jak przyjmie to Marek. Nic mu nie wspominałam. Nie rozmawialiśmy nawet o dzieciach. Jesteśmy świeżo poślubioną parą.  A dziś są Walentynki.
Kobieta uśmiecha się tajemniczo i znika na moment. Wraca z ślicznym kremowym pudełkiem z czerwoną wstążką. Pośród tysiące różnych rzeczy malutkie ubranka, pluszowe misie ,mięciutkie kolorowe kocyki ,zabawki. 
Wybieram słodkie malutkie buciki i słodki breloczek z aniołkiem. Dokupuję jeszcze pozytywkę do postawienia na komodzie. 
Na jednym sklepie się nie kończy ,bo nie mogę oderwać oczu od tylu pięknych ubranek i akcesoriów dla dzieci. Chociaż na takie zakupy jest zdecydowanie za wcześnie. Przyjdzie na to czas. Za kilka miesięcy. 

                              ****


Wstępuję do cukierni i na sam widok słodkich babeczek cieknie mi ślinka. Dzwoni telefon. Odbieram.
- Tak , jestem niedaleko… skończyłeś już pracę? Nie ja będę w domu za jakieś- zerkam na zegar na ścianie.
- Pół godziny. Nie w porządku… To rutynowe badania …Nie nie musisz po mnie przyjeżdżać(…). Też cię kocham- kończę rozmowę.
- Smacznego i gratuluję- mówi nieśmiało młoda dziewczyna zapakowując mi sześć
Muffinów na wynos. Z kolorową posypką ,kremem i serduszkami.
To takie słodkie- rozczulam się.
Przede mną stoi parą trzymająca się za ręce. Nie mają więcej niż siedemnaście-osiemnaście lat. Mając tyle lat ,co oni nie znałam jeszcze Marka. Miałam chłopaka ,który od początku oszukiwał i wyciągał pieniądze. Odkryłam prawdę trochę później. Wyleczyłam złamane serce ,a rozpoczynając pracę w firmie zakochałam się od pierwszego wejrzenia w przyszłym szefie ukrywając dość długo ze swymi uczuciami. Wówczas oficjalnie był wtedy z Pauliną ,ale nie oświadczył się jej. Miał to zrobić na bankiecie . Nie zrobił ,bo żywił już wtedy cieplejsze uczucia do kogoś innego. Tym kimś byłam ja ,o czym przekonałam się nad Wisłą. Nasz związek od początku opierał się głównie na szczerości i zaufaniu. Bywały tak zwane ,,ciche dni'' zazwyczaj krótko. Śmiało przyznaję ,że jestem szczęściarą ,a nie pechowcem ,jak  niegdyś uważałam. 

- Dziękuję- odpowiadam . – Do widzenia.

              ****
Naciskam klamkę ,ale drzwi nie drgną. Powtarzam jeszcze raz. Najwidoczniej nikogo nie ma w domu. Gdzie jest Marek? Przeszukuję torebkę w celu znalezienia zapasowego kompletu kluczy. Z pełnymi siatkami nie łatwo jest coś znaleźć.
- Skarbie , mam dla ciebie niespodziankę – niczym spod ziemi wyrasta przede mną mój ukochany.
Zabiera z moich rąk reklamówki i przekręca klucz w zamku. Kładzie zakupy na blacie i muska pośpiesznie me wargi. 
- O ,co ci chodzi?- pytam dostrzegając dziwne zachowanie męża.
- Pośpiesz się. Zamówiłem kolację w Książęcej – oznajmia podekscytowany. – Chodź ,bo spóźnimy się.
- Marek- wymawiam wolno jego imię. – Stop. Cały dzień chodziłam po mieście. Mam opuchnięte nogi od tych szpilek. Burczy mi w brzuchu i jestem wykończona. Marzę o pachnącej kąpieli i poinformowaniu go o zostaniu wkrótce ojcem. 
- Kochanie ,a co z kolacją?- dopytuje.
- Przykro mi- mówię ze skruchą . – Innym razem. Zjeść kolację możemy w domu. Zamów ,coś dobrego .
Z kieszeni kurtki  wyciąga małe ,podłużne opakowanie. Wyjmuje z niego złoty wisiorek z literką ,,U'' i zawiesza na szyi. Biorę w dwa palce zawieszkę i bezgłośnie dziękuję mu za ten upominek. 
Całuję leciutko jego usta. 
- Śliczny- stwierdzam. - W brązowej torbie jest prezent dla ciebie - informuję go. 
Nowa koszula  w odcieniu karminowym wraz z czarnym krawatem . Do tego jeszcze zegarek .Zapomniałam dołączyć kartki walentynkowej z życzeniami.  
- A ta rozmowa to ,czego ma dotyczyć? Mówiłaś o lekarzu. Dolega ci coś?- zmienia temat. 
Nie domyśli się. Za nic. 
- Hm… najlepiej będzie ,jak wypakujesz wszystkie zakupy. W jednej znajduje się takie pudełko . Otwórz je ,a przekonasz się – zachęcam go-  A ja idę wziąć kąpiel.
- Może tą kąpiel. . .
Nie pozwoliłam mu dokończyć zamykając  usta namiętnym ,gorącym pocałunkiem.
                              ****
- Niezły rozgardiasz – Krztuszę się ze śmiechu.
Nie zdążyliśmy zrobić romantycznego nastroju. Nie zapaliliśmy świeczek. Nie dotarliśmy do sypialni. Wylądowaliśmy w wannie ,a kafelkową podłogę pokrywają ubrania . Leżymy cali mokrzy w pianie ,śmiejąc się i patrząc sobie w oczy.
- No, rzeczywiście. Zalaliśmy pół łazienki-  przyznaje mi rację. – Kto to posprząta?
- Ty- wbijam lekko palec w klatkę piersiową męża.
 Kręci przecząco głową.
 Uderzam ręką w wodę ,aż rozpryskuję się na wszystkie strony.
- Jeśli stąd nie wyjdziemy ,nie pokażę ci niespodzianki- oświadczam udając poważną ,po czym wybucham śmiechem. 
- To nie była ta?- marszczy czoło i odsuwa się i wychodzi z wanny ochlapując . Wstałam okrywając się puchowym czerwonym ręcznikiem.
- Nie . Zajrzałeś do pudełka ze wstążką?
- Umh… Nie sądziłem ,że tak szybko postarają się o potomka. Dopiero dwa miesiące temu się pobrali.
- O czym ,ty mówisz?- pytam z zaskoczeniem.
- O Violi i Sebastianie- odpowiada poważnie ,a ja się śmieję.
- Nic mi nie wiadomo o ciąży Violetty natomiast o tym ,że za niecałe siedem miesięcy urodzę dziecko  . . .
- Skarbie . . .- przerywa w pół słowa i porywa mnie w ramiona.- Będziemy mieli bobasa?- dopytuje ze śmiejącymi się oczami. 
- Tak- przytakuję. 
 – To zdecydowanie najlepsze walentynki ,a dziecko to najpiękniejszy prezent.  Nie mogę uwierzyć- mówi wzruszony.  
- Bardzo ,bardzo cię kocham - szepczę wtulona w niego. 
- A ja was- mówi konspiracyjnym szeptem. - Bardzo ,bardzo -  dodaje.

*- Frag. piosenki Mirrors - Justin Timberlake  

poniedziałek, 6 lutego 2017

,,Bolesna strata'' 9

Ostrzeżenie: Rozdział zawiera brutalne sceny i wulgaryzmy oraz nawiązuje do scen z poprzedniej części.
Info: Po wyjściu ze szpitalu Ula pełna nieufności ucieka przed Markiem wpadając w szpony przeszłości i ludzi ,którzy  bardzo  skrzywdzili. Rozpoznaje ich po głosach ,a koszmar wraca. Życie głównych bohaterów zawisa na włosku. A siostra Maćka umiera. 
Ps. Mam nadzieję ,że nie udusicie mnie za ten rozdział !

Krew odpłynęła z twarzy Marka i zrobił się strasznie blady. Mężczyźni nie spuszczali z niego zaciekawionego i nienawistnego spojrzenia. Jeden z nich podszedł do niego ,zaciskając grubą ,dużą dłoń na jego przemoczonym płaszczu. Brunet wzdrygnął się.
- Nie róbcie mu krzywdy!- krzyknęła ponownie.
Uwagę mężczyzn odwrócił donośny głos dziewczyny. Odwrócili się w jej stronę i postanowili nauczyć ją jak się , milczy. W przeszłości im uciekła ,ale teraz nie zamierzali jej na to pozwolić.
,,- Znajdziemy cię . Nie uciekniesz ,mała dziwko’’- pamiętała te słowa do dziś.  Ta sytuacja miała miejsce tuż po powrocie do Polski ,gdy wszystko jedno jej było co się ,stanie. Umarłaby ,ale w akcie desperacji zadzwoniła do Patrycji. Przyjaciele otworzyli przed nią serce. Zanim jednak tam trafiła ,spotkała ,,ich’’ . Ula przywołała w pamięci obraz z przed kilku lat. Nie należało do miłych i dobrych wspomnień. Przypominały o piekle ,które przeszła.
                                     ****
Biegła ile sił w nogach nie oglądając się za siebie. Cienki beżowy płaszcz ze szkarłatnymi plamami trzepotał na wietrze ,jak  żagiel na maszcie.  Potykała się ,co chwilę o nierówną kostkę brukową. Serce łomotało w piersi ,oszalałe z przerażenia. Omal nie wyskoczyło z piersi. Obraz przed oczami stawał się coraz bardziej zamazany z powodu toczących się łez po zaróżowionych z wysiłku policzkach. Włosy przykleiły się do czoła i twarzy. Z rany na nodze broczyła krew. Z oddali dobiegł ją głośny chichot i wulgaryzmy. Nie zatrzymała się prawie ,osuwając się na brudny asfalt. Po paru sekundach potknęła się ,upadając wprost na chodnik. Uniosła lekko głowę i obejrzała ,a puls mimowolnie przyspieszył. Dotknęła opuszkami palców pękniętej wargi i syknęła czując nieprzyjemne pieczenie. Po plecach spłynęły kropelki potu. Zamknęła oczy ze świstem ,wypuszczając powietrze i podniosła się. Nie miała dokąd uciec. Policzki przybrały barwę dojrzałego buraczka ,a z nosa ciekła przezroczysta maź.  Otarła poranionymi dłońmi twarz i ruszyła biegiem przed siebie. Włączyła się adrenalina. Walczyła o przeżycie. Wiedziała ,że musi biec ,bo inaczej ją dorwą i marnie skończy. Rządziły nią  dwie sprzeczności. Dołączyć do córeczki i pozostać przy życiu.  Czuła pulsujący ból w nodze, lecz nie mogła się zatrzymać. Ledwo łapiąc oddech ,schowała się za zaułkiem. Tu nawet światło ulicznych lamp ,nie dochodziło. Usiadła na kamiennych schodach nieznanego lokalu. O tej porze był zamknięty. To koniec. Oni mnie znajdą i zabiją. Nie ma dla mnie ratunku- myślała przerażona ,a ból w kostce i płucach nie ustępował. Skrzywiła się ,zagryzając wargę. Wąska strużka poleciała po brodzie i kapnęła na zabłocone ubranie.
- Tu jesteś ,mała dziwko- dobiegł ją mrożący krew w żyłach głos.
Przewróciła się i bezradnie próbowała stanąć znów na nogi.
Zadrżała i już miała się podnieść ,gdy poczuła ostre szarpnięcie.
- Zostawcie mnie – wyjąkała – Nie macie  prawa mnie tak traktować !- podniosła głos.
Prawdą było ,że to jej mąż nasłał ich na nią ,by ją zabili i upozorowali samobójstwo lub nieszczęśliwy wypadek. Podejrzewała ,że Rosjanin maczał w tym palce ,ale nie posądzała go o coś tak okropnego. Nieświadoma gniewu męża i zemsty za śmierć dziecka.
- Milcz kurewko!- potrząsnął nią. – Pozwól ,że ja o tym będę decydować. Będziesz robić to ,co ci każę albo twoja rodzina dowie się ,czym się zajmujesz- wycedził przez zaciśnięte zęby.
- O czym pan mówi ?- wykrztusiła zszokowana . Nie znała tego mężczyzny. Miał nieco rosyjski akcent. Pozostali również ,o czym przekonała się później. Zaśmiał się szyderczo i spojrzał na nią spod przymrużonych powiek. Pojawiło się obok niego dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn. Nie widziała ich twarzy. Było zbyt ciemno. Nagle rozległ się ryk silnika motoru. Strach ścisnął jej gardło. Usłyszała wolne kroki ,zbliżające się do niej. Niemal wstrzymała oddech. Nie miała możliwości ucieczki. Zablokowali jej drogę. Omiótł ją śmierdzący zapach tytoniu i przetrawionego alkoholu. Naparł na nią ,przyciskając do chropowatej ściany.
- Laleczko ,pojedziesz ze mną – wyszeptał jej do ucha ,aż się wzdrygnęła.
- Ratunku!- krzyknęła zrozpaczona i z trudem panowała nad rozdygotanym ciałem. Łzy płynęły ,zatrzymując się w kącikach ust. Zaschnięta krew szpeciła jej twarz i szyję. Poczuła ich słony smak.
- Nie krzycz ,dziwko ! Tu i tak cię nikt ,nie usłyszy- syknął  lekko niezrozumiale mężczyzna.
Zakrył jej usta dłonią ,ale ugryzła go. Zamknął siarczyście i zaczął rozdzierać na strzępy ubranie Uli.
- Pomocy! Zostawcie mnie! Błagam!- próbowała się wyrwać ,ale jeden uderzył ją w twarz ,a drugi w brzuch. Zgięła się wpół ,osuwając na ziemię. Nim ją zostawili facet przycisnął ją ciężarem swojego ciała do twardego podłoża i chciał zgwałcić. Wiła się i usiłowała go odepchnąć ,ale inny ją przytrzymał. Zgwałcił ,a po wszystkim podciągnął spodnie i zapiął pasek. Czuł się bezkarny ,bo w słabym dalekim świetle lamp nie mogła dostrzec dokładnego stroju ,ani twarzy. Więc gwałciciel czuł się bezkarny.
Szarpnął ją za włosy prawie je ,wyrywając . Trzęsła się ze strachu i krztusiła łzami. Puścił ją gwałtownie ,iż uderzyła głową o krawędź schodów. Zostawili Ulę zakrwawioną i ledwie żywą.
Z  rozpaczą stwierdziła ,że nie uda się jej wstać. Krew sączyła z rozciętej wargi i powodowała ostre pieczenie i ból. Kręciło się jej w głowie ,a ciało niemal parzyło. Ogarnęło ją obrzydzenie do samej siebie. Po nogach ciekła czerwona ciecz. Miejsca intymne bolały niemiłosiernie. Wiał silny wiatr ,plącząc jej długie kasztanowe włosy. Ocknęła się jakiś czas później. Podążała wąskimi nieznanymi uliczkami Pragi.  Niezbyt pochlebnie wyrażali się o niej mieszkańcy stolicy oraz przejezdni. Pamiętała ,że tata ,kiedyś coś wspominał o tej dzielnicy. Szumiało jej w głowie ,a nic nie piła. Na ulicy było całkiem pusto. Żadnej żywej duszy. Gdzieś szczekał pies. Pragnęła uciec stąd ,aby nikt nie musiał oglądać jej w tym stanie. Obojętnie jej było ,czy przeżyje. Naprawdę nie miała dokąd się udać. Zwłaszcza w środku nocy   ranna i  gorączką. Zemdlała.

                   *****


Ocknęła się ,gdy jakiś facet kazał się jej wynosić.W dalszym ciągu znajdywała na schodach prowadzących do jakiegoś budynku. Wysoka temperatura i obolałe mięśnie uniemożliwiały jej skupienie się na takich szczegółach ,jak nazwa lokalizacji ,w której obecnie się znajdowała. Zaczęła mocno kaszleć i z wielkim trudem chwytała powietrze. Wrzeszczał na nią ,a za nim zjawiła się gruba kobieta. Wszędzie była intruzem. Brudną włóczęgą niezasługującą na cokolwiek.
Wytarła dłonie w wytarte stare niebieskie jeansy. Z trudem dotarła do budki telefonicznej. Niestety nie miała karty ani gotówki. Z bezsilności załkała i osunęła się na ziemię , nie pamiętając już nic. Po kilku tygodniach zadzwoniła ze szpitala pożyczając od  innej pacjentki na chwilę telefon. Znała numer na pamięć mimo ,że nie dzwoniła od dawna do Maćka ani Patrycji.  Przyjaciółka znalazła ją dwa dni po opuszczeniu murów szpitalnych w przemokniętej kurtce ,którą ktoś jej kupił . Następnie ponownie znalazła się w tym samym miejscu z podłączoną kroplówką. Przeszła ostre zapalenie płuc. Ale otwierając oczy w szpitalnym łóżku napotkała wzrok przestraszonych i zmartwionych przyjaciół. 

Strach ścisnął bruneta za krtań ,a lodowata strużka potu spłynęła wzdłuż kręgosłupa. Pistolet znajdował się na poziomie szarych oczu bruneta. Dziewczyna usiłowała wydostać się z ramion jednego z osiłków ,ale zabrakło jej siły. Osłabione długim pobytem w szpitalu ciało szatynki ,nie umiało się bronić. Przycisnął ją mocniej ,aż zakaszlała gwałtownie ,łapiąc haustami tlen.
Mokre strąki włosów przylegały do twarzy niczym druga skóra . Brunet ,wykorzystując nieuwagę mężczyzny z tatuażami ,wytrącił mu broń. Pistolet upadł z głuchym łoskotem na mokry asfalt. Drugi podniósł natychmiast narzędzie walki i obrał za cel Ulę. Dobrzański wkroczył do akcji . Broń ponownie upadła. Łysy facet trzymający kobietę niespodziewanie ją puścił i upadłaby, gdyby nie błyskawiczny refleks Marka. Jego ramiona amortyzowały ją przed bolesnym upadkiem. Teraz oboje znaleźli się w niebezpieczeństwie. Pod ich skórą obojga czaił się strach. Serca łomotały ,zagłuszając spadające z nieba krople i kołaczące w głowach myśli. Broń wypaliła. Usłyszeli strzał. Z ust Uli wyrwał się stłumiony jęk.
Marek chwycił mocno dłoń Uli ,nie zastanawiając się biegli przed siebie. Dziewczyna dławiła się słonymi kroplami i oddech stawał się urywany. Po przebiegnięciu krótkiego odcinka, Ula prawie zemdlała z wycieńczenia. Kurczowo zacisnęła dłoń na płaszczu bruneta. Marek  bez namysłu porwał ją na ręce . Paraliżujący strach zawładnął nią i nie zareagowała. Taka bliskość onieśmielała ją i powodowała panikę. Wziął ją bez wyraźnego wysiłku, bo szatynka była zadziwiająco lekka. W gardle Uli zawiązał się węzeł. Oczy strasznie piekły Ulę od łez ,a płuca od próby unormowania oddechu. Marzyła ,by Dobrzański postawił ją na ziemi i zniknął ,a zjawił się Maciek i zapewnił ,że wszystko będzie dobrze . Jemu nie opowiedziała o gwałcie. Wspomniała jedynie o tym ,że została potrącona przez samochód  i paru innych faktach ze swojego życia ,lecz nie o koszmarze tuż po powrocie z Rosji do Warszawy.
Niestety Szymczyka tu nie było. Przy nim się nie bała o swoje życie.
Miasto nieustannie tonęło w deszczu. W momencie grożenia brunetowi bronią ogarnęło ją przerażenie i coś krzyczało w niej ,by tego nie robili. Nie znosiła go, ale nie życzyła śmierci. W dodatku bezwzględnej ,bez skrupułów. Z zimną krwią . Rozgrywającej się na jej oczach. Poczucie winy i wizja zakrwawionego ciała to dla niej widok ponad siły. Wystarczała szatynce jej osobista tragedia ,której dramat przeżywa po dzisiejszy dzień.
W tunelu unosił się nieprzyjemny zapach zgnilizny i nieczystości. Mrok potęgował uczucie niepokoju i swoistego lęku. Gdzieś po   po ścianie leciała woda . Mężczyzna trzymał na rękach bezwładne ciało kobiety. Usiłował wydostać się z tego dziwnego i mrożącego krew w żyłach ,miejsca. Mokre ubrania lepiły się do ciała ,a on czuł się coraz gorzej. Z kolejnym krokiem obraz rozmazywał się przed jego oczami . Brudna woda chlubotała w przemoczonych i zabłoconych butach.

                                        ****


Patrycja ze szklistymi zielonymi tęczówkami patrzyła na ciemno-brązową trumnę znikającą pod  czarną warstwą ziemi. Maciej stał obok ,otoczył ją ramieniem ,na którym ułożyła delikatnie głowę. Dzieci zostały z osobą z rodziny mamy. Oliwka głośno płakała i wyrywała się z rąk sąsiadki Eweliny ,która była również najlepszą przyjaciółką zmarłej. Organizacja pochówku, stypa i zawiadomienie wszystkich o śmierci Eweliny zaprzątało przez ostatnie dni głowę Maćka. Nie myślał o niczym innym ,tylko tym ,że nie ma już siostry. Zapomniał ,zadzwonić do Marka ,by dowiedzieć  się ,co z Ula. Nie zwrócił uwagi na brak wiadomości z jej strony ,jak i Dobrzańskiego.  Pozostał jeszcze nierozwiązany problem związany z opieką nad małym dzieckiem Eweliny. Dziewczyna za życia nie zdradziła absolutnie żadnych informacji dotyczących biologicznego ojca małej. Prócz brata i najbliższej dwójki przyjaciół nie miała nikogo. Niegdyś Maciek przypuszczał ,że ona i pewien blondyn ,są parą. Przypuszczenia nie okazały się trafne. Roman był gejem i świetnym baristą oraz cukiernikiem. Prowadził własną cukiernię ,a Ewelina często do niej zaglądała. Dzieliła ich spora różnica wieku. Więcej niż dekada. Maciej niejednokrotnie miał okazję spróbować jego wypieków i kawy.
Cmentarz powoli pustoszał. Maciej i Patrycja z bólem spojrzeli na przysypaną ziemię i ułożone na niej wieńce ,stojące palące znicze. Matka Patrycji została w domu z Bogną ,która przygotowywała dla żałobników skromny obiad i poczęstunek. Blondynka w ostatnich dniach ,nie potrafiła się skupić na wykonywaniu podstawowych czynności.

- Szkoda dziewczyny. Kto to widział ,by Bóg zabierał tak młode osoby z tego świata- odezwała się starsza kobieta w czarnej garsonce.
- Takie nastały czasy. Dawniej były choroby zakaźne i różne świństwa ,wojny ,a dziś nie trzeba wojny ,by ludzie schodzili z tego świata za młodu. Paskudne raki. Oto przyczyna wszystkiego i jeszcze jedzenia.
- Dawniej człowiek wiedział ,co je ,a dziś? Wiadomo ,co tam dodają? Ulepszacze, konserwanty i inne. Sama chemia. A jeszcze mówią o ekologicznej żywności. Może ja też przejdę na ten wegetarianizm albo weganizm?
- Co panie wygadują?!- wtrącił oburzony mężczyzna z ciemnym wąsem.
- Mięso jest niezbędne do normalnego funkcjonowania organizmu . Poza tym ja mam gospodarstwo i wiem ,co jest dobre.
- Ha- zaśmiała się jedna z kobiet i przygładziła siwe pasma średniej długości włosów. – A pan widzę bardzo zdrowo się ,odżywia – dodała z sarkazmem, mierząc go wzrokiem i zatrzymując spojrzeniem na wielkim brzuchu.
Mężczyzna poczerwieniał ze złości i wyszedł z salonu. Kobieta uśmiechnęła się z triumfem i dalej prowadziła ożywioną konwersację z drugą kobietą.
Patrycja podparła podbródek na dłoni i lustrowała ludzi prowadzących rozmowę , gestykulując. Nie podobało się jej ,że dwie kobiety dyskutują na tematy niezwiązane ze śmiercią Eweliny i zachowują ,jak hrabianki lub królowe z minionej epoki. W tej chwili kłóciły się ,kto lepiej się odżywia i ma lepszą figurę. Wspomniały też o bękarcie Eweliny i ,że to była  z niej niezła ladacznica.

- Myślałaś już ,kto zajmie się Oliwką?- zapytał znienacka Maciej, zajmując miejsce przy stole. 
- Nie wiem - odparła drącym głosem. 
 - Do ojca małej nie możemy się zwrócić . Nie mamy pojęcia ,kim on jest i gdzie go szukać- rzekł Szymczyk z ponurą miną. 
- Nie chcę ,by mała trafiła do domu dziecka - przyznała. - Ale my jesteśmy rodzicami dwójki jeszcze małych dzieci. Z trzecim sobie nie poradzimy ,a nawet jeśli to cały proces adopcyjny...  Zresztą  naszą przyjaciółką wciąż nie jest najlepiej i nas potrzebuje.
-  Patka jej nie pomożemy ,bo ona tego nie chcę. 
- Skąd to możesz wiedzieć!- oburzyła się. 
- Od pięciu lat nic się nie zmieniło i ukrywa część prawdy- powiedział patrząc w oczy żonie. 
- To ,co mam robić,aby było dobrze? Liczysz ,że Markowi uda się wyciągnąć Ulę z depresji? Staram się  ją zrozumieć . Miała nieudane małżeństwo i straciła córeczkę ,ale minęło tyle czasu. 
 - Słyszałaś o czym ,rozmawiają te dwie kobiety?
- A ty lubisz zmieniać temat ,prawda? Szczerze mówiąc mało mnie to ,interesuję – mruknęła blondynka. – No ,może oprócz tego ,jak ją określiły przed paroma minutami. Nie zapraszałam ich . Same się wprosiły. 
- Kto to w ogóle?
Wzruszyła obojętnie ramionami.
- Przedstawiły się jako rodzina. A jedna z nich ta z kapeluszem powiedziała ,że jest siostrą twojej matki.
- Moja matka nie miała siostry ,tylko brata- oznajmił zdziwiony.
- Dzwoniłeś do Marka ?- zmieniła błyskawicznie temat.
- Przed pogrzebem ,ale komórka nie odpowiadała.
Patrycja sposępniała z powodu złych przeczuć.
- Zadzwoń . Tam mogło się coś stać – odparła przejęta.
- Uli z Markiem nic nie grozi – zapewnił.
-Zadzwoń- powtórzyła z naciskiem.